Upadek Polski we wrześniu 1939 roku zakończył kilkunastoletnie rządy sanacji. Rządy naznaczone zaprzepaszczonymi szansami oraz dryfowaniem w stronę miękkiego autorytaryzmu. Nic dziwnego, iż przeciwnicy sanacji z wielkim zapałem zabrali się do rozliczania swoich poprzedników, słusznie obwiniając ich za klęskę w starciu z Niemcami, tchórzliwą postawę władz centralnych w czasie Wojny Obronnej (w końcu rząd ewakuował się najpierw ze stolicy, a potem z Polski), ale i stworzenie fatalnej atmosfery politycznej lat trzydziestych, które odznaczały się prześladowaniami przeciwników. Współcześnie historycy określają ucieczkę sanacyjnych polityków we wrześniu 1939 roku mianem „hańby”.
Militarna klęska, polityczna słabość
1 września 1939 roku ruszyło niemieckie uderzenie na Polskę. Szybko okazało się, iż słabsze siły polskie nie są w stanie sprostać doskonale uzbrojonemu i przeważającemu liczebnie Wehrmachtowi. Wojna o granice została przez Polaków przegrana w ciągu pierwszego tygodnia walk. Siły niemieckie zbliżyły się w tym czasie do Warszawy i nawet ofensywa nad rzeką Bzurą prowadzona siłami Armii „Pomorze” i „Poznań” w dniach 9-14 września nie oddaliła zagrożenia od stolicy. Wkrótce oba zgrupowania zostały rozbite, a Niemcy przystąpili do szturmowania Warszawy.
Jeszcze 1 września min. spraw zagranicznych Józef Beck, dowiedziawszy się, iż Niemcy rozpoczęli wojnę, wysłał depesze do placówek dyplomatycznych, w których próbował zmotywować dyplomatów do starań o zapewnienie pomocy sojuszników: „Rząd Polski, zdecydowany bronić niepodległości i honoru Polski do końca, wyraża przekonanie, że zgodnie z istniejącymi traktatami otrzyma w tej walce natychmiastową pomoc aliantów”. Akcję dyplomatyczną zainicjowali ambasadorzy polscy we Francji i Londynie, Juliusz Łukasiewicz oraz Edward Raczyński, domagając się egzekwowania zapisów umów sojuszniczych. W konsekwencji 3 września 1939 roku Francja i Wielka Brytania wypowiedziały Niemcom wojnę, jednakże działania ofensywne, jakich podjęły się oba państwa były nieproporcjonalne do wysiłku ponoszonego przez Wojsko Polskie na frontach kampanii wrześniowej. Efektem ofensywy zatrzymanej 12 września po konferencji w Abbeville nie było zatem odciążenie frontu polskiego, a sam akt wypowiedzenia wojny miał przede wszystkim charakter symboliczny. W tym miejscu po raz pierwszy ujawniła się słabość polityki sanacyjnych rządów – sojusznicy byli, ale głównie na papierze.
Dramatyczne apele do Narodu, polityczna klasa w rozsypce
Również 1 września z dramatycznym przemówieniem wystąpił prezydent Ignacy Mościcki: „Tej nocy nasz wróg odwieczny napadł na Polskę bez wypowiedzenia wojny […] Cały Naród z błogosławieństwem Bożym, w walce o świętą i słuszną sprawę, wspólnie z Wojskiem, wejdzie do walki w zwartych szeregach, aż do zupełnego zwycięstwa”. Nazajutrz zebrały się Sejm i Senat, które wysłuchały orędzia premiera Felicjana Sławoja-Składkowskiego. Ten także uderzał w nutę honoru oraz oczekiwał rychłej pomocy ze strony zachodnich aliantów. Ta nie nadeszła w spodziewanym stopniu, a sytuacja na froncie ulegała pogorszeniu z godziny na godzinę.
Wobec zagrożenia zajęcia stolicy przez siły nieprzyjaciela, rozpoczęto jej pospieszną ewakuację. Jeszcze 4 września zaczęli wyjeżdżać członkowie rządu i instytucji państwowych. 5 września dołączył do niech korpus dyplomatyczny. W nocy z 6 na 7 września wyjechał z Warszawy Wódz Naczelny marsz. Edward Rydz-Śmigły, który przeniósł swoją kwaterę dowodzenia do Brześcia nad Bugiem. Wreszcie masowy exodus władz centralnych zakończył premier Sławoj-Składkowski, wyjeżdżając do Łucka 7 września. Pozostały w mieście prezydent Warszawy Stefan Starzyński odpowiadał od tej pory za władzę cywilną i po części także wojskową stolicy.
Działania rządu ocenić należy z dwóch perspektyw. Wczesne opuszczenie stolicy było fatalnym sygnałem wysłanym do społeczeństwa i armii. Oto naczelne władze uciekają, jednocześnie wzywając do wszelkiego oporu. Czy ich ucieczka była znakiem braku nadziei na utrzymanie stolicy? Czy chcieli się ratować, nie biorąc na siebie odpowiedzialności za kierowanie walką? Znaczną część ewakuacji utrzymywano w tajemnicy. Co więcej, prezydent Mościcki już 1 września miał się przenieść do podwarszawskich Błota.
Z drugiej strony, wobec zagrożenia stolicy istniało ryzyko, iż naczelne władze wpadną w ręce Niemców, co z kolei posłużyłoby niemieckiej propagandzie do ogłoszenia całkowitego zwycięstwa i likwidacji polskiej państwowości. Przeniesienie rządu na tereny niezagrożone bezpośrednio ofensywą dawało możliwość kontynuacji działań, a przez to utrzymania ciągłości rządów.
Polscy politycy przygotowywali się także do przekroczenia granicy z Rumunią, spodziewając się, iż sojuszniczy rząd przepuści ich w drodze do Francji. Tam planowano odtworzenie struktur polskiej państwowości. Jednocześnie zaczęto dostrzegać zagrożenie na drugim biegunie – do granic z Polską zaczęły zbliżać się jednostki sowieckiej Armii Czerwonej. Józef Stalin, w myśl paktu Ribbentrop-Mołotow, czekał tylko na pretekst do wystąpienia przeciwko Polsce, a tego dostarczyli mu… rządzący Polską. Dyplomaci rozpoczęli bowiem przemieszczanie z Krzemieńca w stronę granicy rumuńskiej. I tak, prezydent ulokował się w Załuczach, Naczelny Wódz w Kołomyi, premier i rząd w Kosowie i wreszcie korpus dyplomatyczny w Kutach.
Pretekst dla Sowietów – polskie państwo nie istnieje?
Dostrzegając kryzys państwa polskiego, Sowieci postanowili zadać mu ostateczny cios. O 3.00 nad ranem 17 września zastępca Mołotowa, Wiaczesław Potiomkin, przyjął wezwanego w pospiesznym trybie ambasadora RP Wacława Grzybowskiego. Wręczono mu notę pełną oszczerstw i obelg, w której czytamy: „Wojna niemiecko-polska ujawniła wewnętrzne bankructwo państwa polskiego. W ciągu dziesięciu dni operacji wojskowych Polska straciła wszystkie swoje okręgi przemysłowe i ośrodki kultury. Warszawa, jako stolica Polski, już nie istnieje. Rząd polski uległ rozkładowi i nie okazuje przejawów życia. Oznacza to, że państwo polskie i jego rząd przestały faktycznie istnieć”. Dalej mówiono o unieważnieniu paktu o nieagresji z 1933 roku, a rzeczywistą napaść uzasadniano chęcią obrony mniejszości białoruskiej i ukraińskiej przed Niemcami. Grzybowski noty nie przyjął, ale nie zmieniało to faktu, iż wojna ze Związkiem Radzieckim właśnie wybuchła.
Rankiem o zaistniałej sytuacji dowiedzieli się koczujący przy granicy dyplomaci. Postanowili zatem nalegać, aby Rumunii uszanowali wcześniejsze ustalenia (w tym podpisany 3 marca 1921 roku układ o wzajemnej pomocy przewidujący współpracę w wypadku agresji Sowietów na którykolwiek z obu krajów) i przepuścili uchodźców przez swoje terytorium. Tymczasem Niemcy starali się wymusić na Rumunach obietnicę zatrzymania Polaków, którzy chcieli przekroczyć granicę. Niemiecki poseł w Bukareszcie, Wilhelm Fabricius, prowadził akcję dyplomatyczną, nie stroniąc od gróźb. Rumuński minister spraw zagranicznych Grigore Gafencu ugiął się pod presją silniejszych Niemców i przystał na warunki Rzeszy. 14 września zapewniał Berlin, iż w przypadku przekroczenia granic przez wojskowych z Polski przybysze zostaną rozbrojeni i internowani. Podobnie rzecz się miała z uchodźcami i personelem dyplomatycznym. Rząd II RP nie zdawał sobie z tego sprawy.
Polacy odbyli dwie pospieszne narady w Kutach, na których zadecydowano o opuszczeniu kraju. Prezydent Mościcki wygłosił orędzie, kończąc je słowami: „Dlatego [z powodu napaści niemieckiej i klęski na frontach], choć z ciężkim sercem, postanowiłem przenieść siedzibę Prezydenta Rzeczypospolitej i naczelnych władz państwa na terytorium jednego z naszych sojuszników”. W Rumunii bowiem spodziewano się przebicia na teren innych krajów i transportu okrętem alianckim do Francji. Jak wspominał prof. Rozwadowski, już 9 września polskie władze – za namową francuskiego ambasadora – rozważały przekroczenie granicy z Rumunią, licząc na możliwość odtworzenia zrębów państwowości na emigracji. Wówczas jeszcze się wstrzymano.
Wieczorem 17 września zaczęło się przekraczanie rumuńskiej granicy. Nie obyło się bez dramatycznych scen, co opisała M. Tychmanowicz:
„Po wjeździe kolumny samochodów na most drogę zastąpił im 47-letni pułkownik Ludwik Bociański, który chcąc bronić honoru polskiego żołnierza, miał zamiar uniemożliwić marszałkowi ucieczkę z pola walki. Obaj panowie znali się zresztą dobrze – Bociański był zasłużonym uczestnikiem powstania wielkopolskiego, brał udział w wojnie polsko-bolszewickiej, a we wrześniu 1939 roku został awansowany na generalnego kwatermistrza rządu RP. Wywiązała się krótka i nerwowa dyskusja pomiędzy Bociańskim a Rydzem-Śmigłym. Zirytowany marszałek odsunął ręką swego podwładnego, jakby torując sobie drogę. Bociański w akcie desperacji, wyjąwszy pistolet, próbował popełnić samobójstwo, strzelając sobie w serce. Zdezorientowani oficerowie z obstawy Rydza-Śmigłego szybko doszli do siebie i ciało Bociańskiego wrzucili do jednego z samochodów. Marszałek dał znak do odjazdu w kierunku Rumunii. Jak się później okazało płk Bociański przeżył, kula szczęśliwie nie drasnęła nawet serca, choć leczył się kilka miesięcy w szpitalach. O wydarzeniach z mostu w Kutach opowiedział tylko najbliższej rodzinie”.
Polacy skierowali się do Czerniowiec. Tam Rumuni podstawili pociąg, rzekomo kierujący się do Mołdawii. W drodze personel dyplomatyczny podzielono i wysłano w kilka miejsc – prezydenta do Bicaz, Rydza-Śmigłego do Craiowej, ministrów i personel do Slanica. Na miejscu wszystkich internowano. Wprawdzie światowa opinia publiczna zareagowała oburzeniem, jednak fakt internowania był faktem. Polskie władze utraciły zdolność manewrowania, przynajmniej z terytorium Rumunii. Niezbędne były nominacje dla polityków przebywających na emigracji – taką możliwość otwierały przepisy konstytucji kwietniowej, z czego prezydent Mościcki faktycznie skorzystał.
Upadek Polski, upadek sanacji
Tymczasem w Polsce sytuacja także wyglądała tragicznie. Warszawa, po bohaterskiej obronie, skapitulowała 27 września, zacięte bitwy pod Tomaszowem Lubelskim nie odwróciły losów kampanii, którą zakończyły starcia Samodzielnej Grupy Operacyjnej gen. Kleeberga pod Kockiem na początku październiku. 22 września Niemcy i Sowieci ustalili linię rozgraniczającą wytyczoną wzdłuż Sanu, Wisły, Narwi i Pisy. Granice potwierdzono kolejnym już paktem zawartym w Moskwie 29 września przez Mołotowa i Ribbentropa. Nosił on wymowny tytuł „O przyjaźni i granicy”. Ziemie polskie albo wcielono do Rzeszy (91 tys. km2 i 10 mln osób), albo przetworzono na Generalne Gubernatorstwo (utworzone z 95 tys. km2 z 12 mln ludności), albo wcielono do Związku Sowieckiego (200 tys. km2 i 13 mln ludności). Szybko okazało się, iż polityka okupantów niewiele ma wspólnego z przestrzeganiem praw i konwencji międzynarodowych. Terror i eksterminacja stały się wyznacznikami nowego ładu w niemieckim i radzieckim stylu.
Upadek władz państwowych był silnym ciosem dla Polaków w kraju, którzy czuli się opuszczeni i zdradzeni przez ekipę sanacyjną. Współcześni historycy regularnie mówią o „hańbie”, jaka towarzyszyła pospiesznej, nieskoordynowanej, chaotycznej ewakuacji, która przypominała bardziej rozpaczliwe próby ratowania skóry, niż zachowanie godne mężów stanów. A do tego miana przez kilkanaście lat aspirowali czołowi piłsudczycy.
Odpowiedzialnością za porażkę obarczono właśnie zwolenników Piłsudskiego, którzy nie byli w stanie zapewnić bezpieczeństwa ani odpowiedniego przygotowania na wypadek wojny. W związku z tym niemal natychmiast dużą popularność uzyskali politycy, którzy z systemem mieli niewiele wspólnego, a najlepiej, gdy byli jego zadeklarowanymi przeciwnikami. Na pierwszy plan wysunął się wspierany przez Francuzów Władysław Sikorski. Jeszcze przed I wojną światową był aktywnym członkiem Związku Walki Czynnej, później służył w Wojsku Polskim i odznaczył się podczas wojny z bolszewikami. Dowodził sztabem generalnym i rozpoczął karierę polityczną. Jego zatargi z Piłsudskim pokrzyżowały plany awansów na kolejne stanowiska. Właściwie od 1928 roku Sikorski nie zajmował się w wojsku niczym konkretnym, co sprawiło, iż zaangażował się w działalność polityczną Frontu Morges. W latach trzydziestych wielokrotnie przebywał we Francji i stał się wielkim zwolennikiem francuskiej myśli politycznej. Jego działalność przysporzyła mu wrogów, szczególnie wśród piłsudczyków. 1935 roku odmówiono mu możliwości przyjazdu na uroczystości pogrzebowe Piłsudskiego. Na początku kampanii wrześniowej bezskutecznie domagał się przydziału wojskowego. Natrafił na niechęć ekipy sanacyjnej. Po spotkaniu z prof. Stanisławem Strońskim postanowił kontynuować działalność, tyle że na emigracji. Stroński pojechał do Paryża nieco wcześniej niż Sikorski, który pozostał jeszcze w Polsce, wciąż z nadzieją oczekując przydziału wojskowego. Nie doczekał się, w związku z czym 18 września 1939 roku przekroczył granicę rumuńską. Co znamienne, po rozmowach z ambasadorem francuskim w Warszawie Leonem Noëlem, z którym udał się do Francji 22 września. W dwa dni później zakwaterował się w paryskim hotelu „Hotel du Danube”.
Konstytucja z kwietnia 1935 roku przewidywała, iż prezydent, nie mając możliwości sprawowania urzędu, może wyznaczyć swojego następcę. Była to jedna z licznych prerogatyw, jakie przysługiwały Mościckiemu. Prezydent postanowił skorzystać z uprawnień, przedłużając sanacyjną linię polityczną. Mościcki wyznaczył na swego następcę ambasadora RP w Rzymie Bolesława Wieniawę-Długoszowskiego. W kręgach opozycyjnych zawrzało. Kandydatów i chętnych do objęcia schedy po Mościckim było wielu, Wieniawa nie był akceptowalny dla rosnącej w siłę emigracyjnej ekipy antysanacyjnej. 26 września spotkali się czołowi przedstawiciele opozycji, a w sprawę wmieszali się Francuzi, którzy zdecydowanie negatywnie wypowiedzieli się na temat nominacji. To skłoniło Wieniawę do rezygnacji i przesłania adekwatnego listu do Mościckiego.
Sikorski dochodzi do władzy – odbudowa władz polskich
Łukasiewicz i Raczyński ponownie konferowali z sojusznikami. Ustalono, iż właściwą będzie kandydatura Władysława Raczkiewicz, wprawdzie piłsudczyka, ale nieprzesiąkniętego sanacyjną przeszłością. Odpowiedni wniosek przesłano Mościckiemu. Ten, mając niewielkie pole manewru, przystał na propozycję i zaakceptował kandydaturę Raczkiewicza. 30 września nowy prezydent został zaprzysiężony. Tego samego dnia do dymisji podał się premier Sławoj-Składkowski. Po raz kolejny rozgorzały dyskusje, kto byłby najlepszym jego następcą. Idealnym kandydatem był cieszący się szerokim poparciem i sprawujący od 28 września funkcję szefa sił zbrojnych na emigracji gen. Władysław Sikorski. Raczkiewicz początkowo myślał o Auguście Zaleskim, pod uwagę brany był również Stanisław Stroński. Ostatecznie to Sikorski został powołany na stanowisko szefa Rady Ministrów. 1 października został zaprzysiężony jako premier Rządu RP na Emigracji.
Gabinet Sikorskiego był szerokim przedstawicielstwem różnych opcji politycznych. Nie nastąpiło także całkowite odsunięcie od władzy obozu związanego niegdyś z osobą Józefa Piłsudskiego, co było niejako symbolicznym gestem dobrej woli nowych władz, które starają się wytworzyć obraz skonsolidowanego przedstawicielstwa politycznego różnych opcji. Trzeba jednak jasno stwierdzić, iż obóz Sikorskiego szybko przystąpił do prześladowania napływających do Francji piłsudczyków. Jednocześnie w skład rządu nie weszli wybitni przedstawiciele emigracji, a wśród nich Stanisław Mikołajczyk ze Stronnictwa Ludowego czy Karol Popiel, prezes Stronnictwa Pracy.
Utworzenie Rządu Emigracyjnego kierowanego przez Władysława Sikorskiego było wyrazem woli większej części narodu, przeciwnego ponownym rządom sanacji. Ambitna postać Sikorskiego, zapamiętanego jako przeciwnika systemu, stała się symbolem nadziei i nieustannej walki z okupantem.
Tarcia widoczne były wewnątrz gabinetu, gdzie dużo kontrowersji wzbudzał fakt dokooptowania do rządu osoby Kazimierza Sosnkowskiego. Co więcej, prezydent Raczkiewicz mianował byłego działacza sanacji swoim zastępcą, powołując go na to stanowisko 16 października. Jednocześnie dało się wyczuć napięcie na linii prezydent-premier spowodowane zachodzącymi na siebie kompetencjami obu urzędów. Raczkiewicz zdecydował się zrzec części uprawnień na rzecz szefa Rządu Emigracyjnego i zapowiedział to jeszcze w październiku. Ostatecznie 30 listopada w przemówieniu radiowym potwierdził swoje plany i przyjął propozycje Sikorskiego, który domagał się od prezydenta konsultowania decyzji podejmowanych w myśl prerogatyw konstytucji kwietniowej. W praktyce sojusznicze rządy przywiązywały o wiele większą wagę do osoby Sikorskiego, który faktycznie reprezentował Polskę na arenie międzynarodowej. Został uznany przez wszystkie liczące się państwa, które w wielu wypadkach nie zdecydowały się nawet wydawać oficjalnych oświadczeń, przyjmując za normalne, iż Rząd Emigracyjny jest kontynuacją władz II Rzeczypospolitej.
Aby rozszerzyć emigracyjne przedstawicielstwo władz polskich, już 9 grudnia utworzona została Rada Narodowa, emigracyjna namiastka parlamentu, w skład której weszli przedstawiciele Stronnictwa Ludowego, Stronnictwa Narodowego, Stronnictwa Pracy i Polskiej Partii Socjalistycznej. Pierwsze posiedzenie członków rady oficjalnie otworzył prezydent Raczkiewicz 23 stycznia 1940 roku. Jej prezesem wybrano Ignacego Paderewskiego.
Obok zainicjowania polskiego życia politycznego we Francji, szybko rozpoczęto także przygotowania do odbudowy Polskich Sił Zbrojnych, tym razem na emigracji, które miały podjąć się walki u boku sojuszników przeciwko spodziewanej ofensywie niemieckiej. 7 listopada na stanowisko Naczelnego Wodza powołany został Sikorski, zastępując Rydza-Śmigłego, który zrezygnował z pełnienia tej funkcji. Nie miał też ku temu możliwości, bowiem stale przebywał internowany w Rumunii.
Już 1 października rząd odbył pierwsze posiedzenie. W pięć dni później spotkano się ponownie, tym razem na posiedzeniu roboczym, podczas którego ustalano kierunki polityki emigracyjnego ośrodka. Wkrótce ustalono stany etatowe kolejnych ministerstw oraz zaproponowano, na wniosek ministra Koca, jak najdalej posuniętą oszczędność finansową, aby zachować maksymalnie dużo rezerw złota przesłanych do Francji. Przystąpiono także do opracowywania relacji z przebiegu kampanii wrześniowej. Wnikliwa analiza miała pomóc w ustaleniu przyczyn niepowodzenia (i pociągnięciu do odpowiedzialności winnych klęski) oraz ułatwić sojusznikom lepsze przygotowanie do ewentualnej obrony. A współpraca z aliantami była w tym czasie niezbędna, bowiem to oni łożyli środki finansowe na utrzymanie struktur Rządu Emigracyjnego oraz podjęli się prób odtworzenia Wojska Polskiego.
Rząd Emigracyjny zdecydował się także na zbudowanie struktur państwa podziemnego, którego funkcjonowanie zapoczątkował gen. Karaszewicz-Tokarzewski już 28 września, powołując do życia Służbę Zwycięstwu Polski. Jego inicjatywa dała podwaliny pod założenie ogólnonarodowej organizacji zbrojnej, która podjęłaby się trudu walki z okupantem. W związku z tym Rząd Emigracyjny przygotował specjalne instrukcje dotyczące Polskiego Podziemia, nakazując utworzenie nowej organizacji o nazwie Związek Walki Zbrojnej. Aleksander Ładoś zajął się komunikowaniem z okupowanym krajem. Gdy do Rady Ministrów włączono Kazimierza Sosnkowskiego, na jego barkach spoczął ciężar organizowania podziemnego zaplecza w Polsce. 8 listopada Rząd Emigracyjny zaakceptował projekt utworzenia ZWZ, a w pięć dni później do życia powołano Komitet Ministrów do Spraw Kraju. W tym samym dniu Sosnkowski został przewidziany jako komendant główny Związku Walki Zbrojnej. Odpowiednie dyrektywy wkrótce przesłano do kraju.
Jednocześnie od pierwszych dni organizowania Rządu Emigracyjnego wiele czasu poświęcano kwestii odbudowy państwa polskiego oraz jego powojennego kształtu. Dał temu wyraz sam Sikorski, wielokrotnie przemawiając na spotkaniach zamkniętych i forum publicznym. 18 grudnia premier przedstawił cele, jakie na przyszłość stawiał sobie Rząd Emigracyjny względem odbudowy Polski. Planowano zbudowanie kraju opartego na zasadach demokratycznych, z poszanowaniem praw mniejszości narodowych oraz opartego na idei i zasadach chrześcijańskich. Oczywiście przewidywano odbudowę państwowości przy zachowaniu całkowitej suwerenności zewnętrznej. Zapowiadano także walkę o niepodległość, w tym poza granicami kraju, czego wyrazem miała być odbudowa Polskich Sił Zbrojnych. Jednocześnie Sikorski zapewniał, iż Polska nie może wyjść z wojny ani okrojona, ani zależna od któregokolwiek z krajów. Rządy sanacji kończyły się bezpowrotnie.
Zdjęcie tytułowe: Edward Śmigły-Rydz podczas przemówienia na zjeździe legionistów w Krakowie 6 sierpnia 1939 roku. Źródło: Wikipedia, domena publiczna.