Rok wydania – 2020
Autor – Piotr Czarnecki
Wydawnictwo – Neptun
Liczba stron – 316
Tematyka – political fiction opowiadające o złożonej akcji wywiadowczej, której skutki wpływają na losy II wojny światowej – interesujące spojrzenie na historię alternatywną z silnie zaznaczonymi polskimi wątkami.
Na początek kilka uwag wstępnych o ukrytych talentach, podążaniu za marzeniami i zwyczajnym pechu. „Reder 44” zrodził się z pasji autora – to widać już na pierwszy rzut oka. Mimo iż osobiście Piotra Czarneckiego nie znam, daję sobie rękę uciąć, że jest pasjonatem historii II wojny światowej, a w młodości z wypiekami na twarzy zaczytywał się „Najdłuższym dniem”, oglądał „Sensacje XX wieku”, a w wolnych chwilach zastanawiał się, czy to właśnie jemu uda się znaleźć legendarny „złoty pociąg”. Okay, mogłem się troszkę zagalopować, mam nadzieję, że autor nie weźmie mi tego za złe. Lektura „Redera 44” uświadomiła mi, że nasze środowisko jest pełne utalentowanych, zafascynowanych przeszłością pisarzy, na pozór amatorów, którzy piszą do szuflady i czekają na impuls do wypuszczenia swoich prac na szersze wody. Być może tak było w przypadku Czarneckiego. Jego debiut, zrodzony z czystej pasji, powinien być drogowskazem dla tych, którzy zastanawiają się, czy warto publikować. Niestety, jak to w życiu bywa, nie zawsze wiatr wieje w dobrą stronę. Pandemia korona wirusa sparaliżowała znaczną część rynku wydawniczego. Debiut w takich warunkach? Cóż, Piotr Czarnecki miał zwyczajnego pecha, gdyż jego powieść ukazała się w najgorszym możliwym czasie, co z pewnością przełoży się na zainteresowanie odbiorców. Zostaje mi tylko zachęcić autora do dalszej pracy – koronawirus powinien przeminąć, talent i pasja raczej nie.
„Reder 44” to klasyczne historical fiction, w którym wątki prawdziwe mieszają się z wymyślonymi przez autora. Intryga, która na początku – jak mogłoby się wydawać – sprowadza się do straceńczej misji Polaków z oddziału Redera szybko przeradza się w skomplikowaną, wielowątkową układankę. Zaznaczmy w tym miejscu, że Czarnecki „mocno popłynął”, ale zrobił to na tyle składnie, że czytelnicy mogą się zacząć zastanawiać zupełnie na serio, czy tego typu scenariusz dałoby się zrealizować w realnym świecie. Dla powieści z gatunku gdybanologii jest to całkiem niezła rekomendacja.
Oczywiście, w całości widać szereg uproszczeń fabularnych, niektóre wątki zostały sklejone nieco na siłę, ale nie odniosłem wrażenia, iż autor nie miał pomysłu na poprowadzenie narracji. Co więcej, starał się ją maksymalnie osadzić w historii. Widać ogromną pracę, jaką musiał wykonać, by odtworzyć przebieg prawdziwych zdarzeń i osadzić je w wykreowanej przez siebie fikcji. Na kartach książki przewija się mnóstwo realnych bohaterów. Niektórzy z nich zostali opisani w mocno uproszczony sposób. Spłycenie niezwykle złożonych wątków oraz konfiguracji politycznych (także cech charakterystycznych dla bohaterów) jest najsłabszym punktem historii. Dodajmy także, że przy takim stopniu złożoności intrygi zmieszczenie jej na trzystu stronach to po prostu fabularny grzech. Może warto było rozbić ten jeden tom na trzy? Może odrobina suspensu, miejsca na wyobrażenia samych czytelników byłaby wskazana? Narracja, co w przypadku debiutu trzeba potraktować jako atut, jest solidna. Tylko tyle i aż tyle. Ciągle wracam do kwestii debiutu i samozaparcia – Czarnecki wydał książkę częściowo własnym sumptem, należy się mu zatem kredyt zaufania. Owszem, zdarza się mu nieco naiwnej nostalgii, dialogi zostały wygładzone, a opisom brakuje jeszcze oryginalności. Całość jednak idzie do przodu niezwykle szybko, a historia trzyma w napięciu. To, co powinno cechować powieść, na kartach „Redera 44” znajdziemy zatem bez trudu.
Debiut literacki Piotra Czarneckiego uważam za udany. Autor pokazał, że ma potencjał pisarski, „zebrał do kupy” na pozór niemożliwe do połączenia wątki i poprowadził historię tak, by była sensowna (choć czasem naciągana) i została zwieńczona spektakularnym końcem. Drobne wpadki, w tym szereg literówek, zwalmy na tzw. pierwsze szlify. Jestem przekonany, że Czarnecki ma potencjał, a jego zacięcie historyczne da mu „kopa” do dalszej pracy. Zapowiada już drugą część „Redera” zatytułowaną „Zemsta Stalina”. Jeśli uda się mu wyeliminować część wpadek z pierwszego tomu, nie powinien być mu straszny nawet koronawirus szalejący na rynku wydawniczym.
Ocena: