„Mróz, głód i wszy” – recenzja książki

Rok wydania – 2021

Autor – Stanisław Płużański

Wydawnictwo – Fronda

Liczba stron – 285

Tematyka – bardzo ciekawe, nieszablonowe podejście do tematyki Żołnierzy Wyklętych – Stanisław Płużański przygląda się codzienności antykomunistycznej partyzantki, analizując liczne aspekty wpływające na funkcjonowanie oddziałów.

Antykomunistyczne podziemie, zazwyczaj lepiej kojarzone z terminem Żołnierze Wyklęci, było w ostatnich kilkunastu latach przedmiotem licznych badań historyków. Nie wiążmy tego z trendami w historiografii, skupmy się raczej na tym, do jakich dokumentów badacze wreszcie mają dostęp. Instytut Pamięci Narodowej poczynił spore postępy w odkrywaniu losów Wyklętych, a to w naturalny sposób przełożyło się na zwiększoną liczbę publikacji. O Wyklętych mówi się zatem dużo, a poszczególne postacie doczekały się już solidnych biografii. Ba, Krzysztof Goluch wypuścił doskonałą dwutomową „Czerwoną zemstę”, która w beletrystyczny sposób mierzyła się z partyzancką legendą. Wszystko to zrobiło mi „smaka” na opracowanie Stanisława Płużańskiego, który postawił sobie interesujący cel w postaci opisania codzienności Wyklętych. Niby oczywisty temat, bo przecież pojawiający się na marginesie poszczególnych historii, ale dotąd nieopisany szczegółowo.

„Mróz, głód i wszy” – już choćby ten wymowy tytuł mówi nam na wstępie, jak życie codzienne Wyklętych widzi Płużański. Z przytoczonych przez niego wspomnień, szczególnie rozmów z 14 weteranami walk, jasno wynika, iż partyzancka dola nie była żadną romantyczną przygodą, tylko trudnym szlakiem bojowym naznaczonym cierpieniem i wyrzeczeniami. Nie odniosłem wrażenia, by Płużański ubarwiał swoją relację. Autor starał się zachować maksymalną szczerość i wierność realiom. To bardzo duży atut publikacji. Na Wyklętych zbudowano już sporo legend, a nie o legendę chodzi, a o wierność historii. W moim odczuciu Płużański podołał temu zadaniu i zapracował sobie na kredyt zaufania na przyszłość.

Książka została bardzo dobrze usystematyzowana. Autor wychodzi od genezy budowania podziemia antykomunistycznego, by następnie krótko omówić wszystkie (naprawdę chciałem znaleźć jakąś wyraźną lukę, ale nie miałem się do czego przyczepić!) aspekty życia żołnierzy. Gdybym miał na coś ponarzekać, to na nadmierne okrojenie wątków rodzinnych, które w moim odczuciu mogły w większym stopniu wpływać na Wyklętych. Żony, dzieci, rodzice – pójść do lasu i zostawić bliskich? Na to nie było mocnych. Kompensują to jednak inne zestawienia, o których absolutnie nie pomyślałem, a które autor umiejętnie i konsekwentnie zebrał. Zrobił to także w przyzwoitym stylu pisarskim, nawet jeśli tu i ówdzie trafi się literówka niewpływająca jednak na ogólny pozytywny wydźwięk całości tekstu.

Negatywnie odnoszę się natomiast do nadmiernie zawoalowanej krytyki wyrażonej w rozdziale poświęconym zbrodniom oddziałów partyzanckich na ludności cywilnej. Zbrodnię musimy zawsze nazwać zbrodnią, a próby rozmywania odpowiedzialności oceniam negatywnie. Cieszę się natomiast, że autor włączył ten rozdział do całości rozważań i nie kreował mitu nieskazitelnych obrońców polskości, co czasem zdarza się nadmiernie zaangażowanym ideologicznie autorom. Budowanie złotej legendy Wyklętych nie będzie bowiem możliwe, gdy będziemy próbować szkodliwych relatywizacji. Szkoda, że Płużański nie zdecydował się na odważniejsze wskazanie, iż pacyfikacje miejscowości – nawet tych, które sprzyjały komunistom – były paskudną formą wyciągania zbiorowej odpowiedzialności, która po dziś dzień kładzie się cieniem na dorobku Wyklętych jako zbiorowości i daje paliwo do dyskusji ich zapiekłym krytykom. Jeszcze raz powtórzę, odcięcie się od zabijania niewinnych to podstawa naukowej dojrzałości.

Nie zbrodnie były jednak przedmiotem rozprawy, nie były nawet w jej centrum, i gdyby w ogóle nie znalazły się w książce, to pewnie nie pisalibyśmy o nich wcale. Płużański wykonał zatem kawał dobrej roboty, także w zakresie utrwalenia wspomnień leciwych dziś Wyklętych. Próba ukazania życia codziennego żołnierzy antykomunistycznego podziemia wyszła mu co najmniej przyzwoicie i jestem przekonany, że nie było to jego ostatnie pisarskie słowo.

Ocena: