„Dzienniki ze Spandau” – recenzja książki

Rok wydania – 2010

Autor – Albert Speer

Wydawnictwo – Magnum

Liczba stron – 545

Seria wydawnicza – brak

Tematyka – dzienniki Alberta Speera, niemieckiego zbrodniarza wojennego spisane podczas pobytu w więzieniu w Spandau.

Kiedy pracowałem nad zagadnieniami Procesu Norymberskiego, wielokrotnie zastanawiałem się nad niejasnym przypasowaniem rozmiaru kary do czynów podsądnych. Wydawało mi się, iż Trybunał kierował się dość subiektywnymi kryteriami, realizując bardziej funkcje odwetowe niż faktycznie wymierzając sprawiedliwość. Nie można bowiem porównywać takich ludzi, jak chociażby Jodl i Keitel czy Fritsche i Speer. Waga popełnionych przez nich czynów jest całkowicie różna, każdy trudnił się innym fachem i ciężko oczekiwać, iż zasiadając na wspólnej ławie oskarżonych zostaną osądzeni w sposób obiektywny i sprawiedliwy. Już samo zestawienie nazistowskich zbrodniarzy świadczyło o tym, iż zwycięscy alianci kierowali się jakimś dziwnym, nikomu nieznanym kluczem, przy okazji dobierania podsądnych. Jak już wspomnieliśmy, jednym z nich był Albert Speer, minister uzbrojenia, szef Organizacji Todta, nazywany przez niektórych „nadwornym architektem Hitlera”. W Norymberdze szybko ujawniono rozliczne winy Speera, któremu postawiono groźnie brzmiące zarzuty zbrodni przeciw ludzkości i przeciw pokojowi. Architekt uznał swoje winy i podczas procesu sprawiał wrażenie człowieka wyważonego, eleganckiego i rozsądnego, wzbudzając sympatię w gronie licznych obserwatorów. Nie udało się mu jednak uciec przed każącą ręką sprawiedliwości. Trybunał skazał go na 20 lat więzienia, osadzając Speera w berlińskim Spandau, gdzie miał on spędzić większą część swojego powojennego życia. Za kratami znalazł sporo czasu na przemyślenia, a swoje rozważania postanowił przelać na papier, tłumacząc, iż jest to jedyna aktywność, jaka pozostała mu w Spandau.

„Dzienniki ze Spandau” są jednym z najważniejszych powojennych dokumentów spisanych przez dygnitarza hitlerowskiego. Co więcej, postać Speera należy rozpatrywać w kategoriach „góry” – z Hitlerem łączyła go wieloletnia przyjaźń, a swoją pracą wielokrotnie znacząco wpływał na politykę gospodarczą i militarną III Rzeszy. Niniejsze wydanie przygotowane przez Wydawnictwo Magnum jest pierwszą polskojęzyczną wersją dzienników Speera. Możemy się zastanawiać, czemu dokument takiej wagi dopiero teraz, w czterdzieści lat po spisaniu, trafił do rąk polskich czytelników. Mimo wszystko jest, a wszyscy zainteresowani wreszcie mogą się zapoznać z relacją zza krat, z samego serca Spandau, gdzie po zakończeniu Procesu Norymberskiego przewieziono większość skazańców, aby tam odbyli wieloletnie wyroki. Książkę przygotowano do druku bardzo solidnie. Już sam charakter narracji wymógł na wydawcy konkretne rozwiązania. Mamy zatem przestronny podział kształtowany przez upływające w Spandau lata oraz daty kolejnych wpisów Speera. Czytelnicy otrzymają też szereg zdjęć, które są doskonałym uzupełnieniem tekstu. Wszystkie świetnie opisano – część dokumentuje pobyt Speera w Spandau, część odwołuje się do jego przeszłości, ukazując chwile świetności III Rzeszy oraz rodzinne strony autora dzienników.

Historie poszczególnych dygnitarzy III Rzeszy często są niemal tak ciekawe, jak kolejne wydarzenia składające się na obraz II wojny światowej. Wydaje się, iż Albert Speer, jako osoba reprezentująca najwyższy szczebel władzy nazistowskich Niemiec, może ich opowiedzieć bez liku. „Dzienniki ze Spandau” zbudował na bazie dwóch płaszczyzn, które z jego perspektywy przedstawić można jako teraźniejszość, a więc to, co dzieje się w więzieniu, oraz przeszłość, czyli rozmaite wspomnienia z okresu wojny. Rzeczywistość więzienna odmalowana w dziennikach Speera to świetna dokumentacja pobytu w Spandau. Architekt pokusił się o fachowe uwagi dotyczące miejsca i przebywających tam osób. Czyni skrupulatne wyliczenia strażników, rozpisuje się na temat codziennych zajęć oraz systemu represji stosowanego za kratami. Przebywając w Spandau, Speer miał styczność z wieloma innymi więźniami, także tymi reprezentującymi ławę oskarżonych z Norymbergii. Był zatem Raeder, Hess, pojawił się Milch i wielu innych, o których wspomniał nam autor dzienników. Każdy z nich został odmalowany w oryginalny sposób, o każdym dowiadujemy się ciekawych rzeczy widzianych z perspektywy ich nazistowskiego kolegi. Speer pokazuje też trudy życia za kratami, narzeka na monotonne zajęcia, choć przyznaje, iż chociażby prowadzenie własnego ogródka po pewnym czasie stawało się wręcz nałogiem. Komentuje jedzenie i standard życia, opowiada również o świecie widzianym oczami więźnia. Czytelnicy z łatwością zagłębią się w psychikę Speera, dając się wciągnąć w poznawanie jego nowego świata. Z drugiej strony, kolejne wpisy to nieustanne odniesienia do tego, co było. Speer sięga pamięcią wstecz, charakteryzując swoje stosunki z Hitlerem, omawiając zrealizowane projekty i wymieniając kilka pomysłów, które realizacji nie doczekały. Starannie odnosi się do okresu II wojny światowej, opowiadając pasjonującą historię wielkiej III Rzeszy, której potencjał został zmarnowany. Przy okazji wspomnień poznajemy też najbliższe otoczenie Hitlera i nietrudno odgadnąć, z kim Speer się przyjaźnił, a kogo ewidentnie nie lubił. Gruby, sapiący i czerwony na twarzy Göring z pewnością nie należał do jego ulubieńców. Ostatni dzień pobytu w Spandau zostaje zwieńczony smutnym obrazem Rudolfa Hessa, dla którego odsiadywanie kary skończyło się wraz z samobójczą śmiercią w 1987 roku. Na widok przywiezionego węgla były zastępca Adolfa Hitlera za smutkiem stwierdził: „Tyle węgla. I od jutra już tylko dla mnie”. Jak się okazało, jeszcze przez ponad dwadzieścia lat.

Wydaje się, iż jednym z minusów pracy Speera jest nieregularność wpisów. Zdarzały się okresy, kiedy nie uzupełniał dziennika przez kilka tygodni, tłumacząc to często brakiem możliwości notowania. Nie wynikało to z lenistwa ani braku czasu – częstokroć Speer po prostu nie mógł pisać, gdyż odbierano mu prawo do sporządzania notatek. Czasem Speer tłumaczył się „brakiem nowych przemyśleń”. Trudno się mu dziwić, przez dwadzieścia lat pisać dzień w dzień nie sposób. Tak czy inaczej, „Dzienniki ze Spandau” nie są dokumentacją zawierającą wpisy z każdego dnia pobytu w więzieniu. Warto też odnotować, iż inwencja twórcza Speera często zależna była od konkretnej daty. Ot, choćby pod 20 kwietnia znaleźć możemy silne nawiązania do przeszłości, kiedy to celebrowano urodziny Hitlera. Odniesień do przeszłości jest tyle, że można pokusić się o stwierdzenie, iż Speer częściej wspomina niż opisuje aktualną sytuację. Czyni to jego relację ciekawszą i właśnie w tym względzie doszukiwać się można największej zalety „Dzienników ze Spandau”. Jeśli chodzi o styl literacki, to powiedzieć można, że jakiś jest. Nic wybitnego, ale trudno się spodziewać, aby Speer nagle stał się geniuszem pisarskim. Pozytywnym zaskoczeniem jest umiejętność opisywania rzeczywistości. Speer, jak na architekta przystało, był świetnym obserwatorem, potrafił odnotować wiele szczegółów, które w dużej mierze ubarwiają jego relację i czynią ją bardziej realistyczną. Analiza emocji i uczuć przelewanych na papier umożliwia sporządzenie psychologicznego studium autora dzienników, które pozwala poznać Speera od „ludzkiej strony”. Architekt samodzielnie odkleja sobie etykietę „pomagiera Hitlera” i buduje zobiektywizowany obraz własnej osoby. Dzięki Bogu, nie próbuje na siłę wybielania własnej postaci, choć sprytnie przemilczał kilka kwestii, które w Norymberdze wypracowały mu dwadzieścia lat więzienia.

Czytając „Dzienniki ze Spandau” po raz kolejny uświadomiłem sobie, iż szafowanie wyrokami przez Trybunał w Norymberdze bardzo często było dziełem przypadku. Przecież Speer był sympatycznym facetem, obdarzonym niezwykłym talentem i zmysłem, które zostały nieodpowiednio wykorzystane. Dzięki dziennikom poznajemy Speera o wielu twarzach – z jednej strony wiernego przyjaciela Hitlera, który nie wahał się wykonywać jego rozkazy, z drugiej nieszczęśliwego człowieka, który w niewłaściwy sposób spożytkował swój niewątpliwy talent. Speer nie próbuje się wybielać, a przynajmniej nie czyni tego w sposób otwarty. Obok relacji czysto więziennej szeroko rozpisuje się o przeszłości, analizując III Rzeszę od środka, ukazując czytelnikom inne oblicze niemieckiej machiny wojennej. Jego wspomnienia są z pewnością bezcennym materiałem dla historyków, a zainteresowani otoczeniem Hitlera mogą zacierać ręce na arcyciekawą lekturę, z której dowiedzą się, jak wyglądało najbliższe otoczenie niemieckiego wodza widziane oczami jego współpracownika. Wreszcie, koncentrując się jedynie na wątkach więziennych, odkrywamy prawdziwy świat życia za kratami, wraz ze Speerem obserwując trudności, z jakimi mierzyć muszą się więźniowie. Skrupulatność i spostrzegawczość Speera, pomimo braku większych zdolności literackich, pozwalają czytelnikom na przekonanie się, że życie nazistowskiego dygnitarza nie było sielanką, a dwadzieścia lat spędzonych za kratami okazało się przedłużeniem wojennej katorgi.

Ocena: