W grudniu 1944 roku niemieckie wojska rozpoczęły swoją ostatnią ofensywę w czasie II wojny światowej. Uderzenie było pomyślane jako szansa na zmianę niekorzystnego układu sił na zachodnim froncie, odepchnięcie zagrożenia od granic III Rzeszy, a tym samym zwiększenie możliwości pokonania Armii Czerwonej, która od wschodu coraz silniej naciskała słabnącą niemiecką obronę. Szaleńczy zryw nie przyniósł efektu w postaci zwycięstwa, ale był jednym z najciekawszych okresów w historii konfliktu, obfitując w dynamiczne akcje sił zbrojnych oraz liczne anegdoty, w tym chociażby historię „chuliganów Skorzenego” grasujących na froncie w przebraniu amerykańskich żołnierzy. Operacja była pomyślana jako świetny sposób na dywersję na tyłach wroga, ale i możliwość osłabienia morale amerykańskich żołnierzy zaskoczonych nagłym atakiem hitlerowskich wojsk w wyjątkowo niefortunnym okresie – środek grudnia, kiepska pogoda, przenikliwe zimno, zbliżające się święta Bożego Narodzenia, a do domu daleko. Nie był to pierwszy świąteczny okres, który amerykańscy żołnierze spędzili w Europie. Ten był jednak szczególny, bowiem w 1943 roku jeszcze nie znajdowali się na froncie. Wówczas ok. 500 tys. Amerykanów świętowało na stosunkowo bezpiecznych Wyspach Brytyjskich.W 1944 roku, choć ledwie kilkaset kilometrów dalej na wschód, sytuacja wyglądała zupełnie inaczej.
Niemcy doskonale zdawali sobie sprawę z nastrojów panujących po drugiej stronie frontu. Amerykanie znajdowali się tysiące kilometrów od swoich domów i rodzin, tocząc w Europie walki, które nijak miały się do wyznawanego przez lata w ich ojczyźnie izolacjonizmu. W efekcie hitlerowska propaganda starała się jak najsilniej wpłynąć na psychikę przeciwnika, stosując często dość oryginalne metody.
Podstawowym zabiegiem stosowanym w czasie bitwy o Ardeny było puszczenie anglojęzycznych komunikatów zniechęcających wroga do dalszej walki. Propagandowy wydźwięk audycji był oczywisty, ale pozostawiał ślad w psychice żołnierzy. W przypadku Amerykanów raczej niezbyt trwały – co do zasady, to wojska aliantów były w natarciu i, nawet pomimo chwilowych trudności, pod koniec 1944 roku jedynie kwestią czasu było ostateczne złamanie obrony przeciwnika.
Podobnych metod próbowano także na froncie wschodnim, gdzie przynosiły szczególnie korzystne rezultaty w momencie miażdżącej przewagi Wehrmachtu nad Armią Czerwoną i kolejnych kapitulacji Sowietów w pierwszych miesiącach kampanii. Na zachodnim froncie Niemcy puszczali z kolei nagrane po angielsku piosenki, których autorzy odwoływali się do tęsknoty za domem i za pozostawioną tam czekającą dziewczyną. W szczególnie trudnym z emocjonalnego punktu widzenia okresie bożonarodzeniowym tego typu propaganda padała na podatny grunt, ale prócz zwiększonej tęsknoty nie przyniosła wymiernych efektów (trudno oszacować dziś wpływ na morale, a przez to na zdolność i gotowość do walki). Przecież nikt nie mógł stamtąd wrócić do domu!
Samo Boże Narodzenie celebrowano w przerwach między zaciętymi walkami. Bitwa o Ardeny była bowiem niezwykle krwawym starciem, dla Wehrmachtu wręcz „bitwą ostatniej szansy”. We wspomnieniach amerykańskich żołnierzy pojawiają się relacje o ubieraniu zaimprowizowanej choinki, wspólnym śpiewaniu kolęd. Kapitan Jack Holmes, który wówczas był na pierwszej linii frontu, relacjonował Boże Narodzenie jako okres niezwykle trudny, pełen nostalgii i wspomnień o rodzinie, a jednocześnie aktywny ze względu na prowadzony ostrzał. Niektórzy żołnierze cicho nucili kolędy, obawiając się, że głośniejsze śpiewanie zdradzi Niemcom ich pozycje. T. Bamford cytuje chociażby por. Jamesa Polka z amerykańskiej 3. Grupy Kawalerii, który wspominał: „[…] nad rzeką, a nawet na stanowiskach dział, jest wiele choinek, a wszystkie są pięknie udekorowane. Niemieckie ozdoby są takie same jak nasze, sporo ich udało się nam zrabować. Wartownicy, patrole i załogi dział były zmieniane tak, że każdy dostał indyka, a niektórzy nawet upiekli ciasto”. Polk był zresztą szczególnie przywiązany do odpowiedniego obchodzenia świąt – przychodzące od żony paczki rozpakował dopiero w Boże Narodzenie, by zafundować sobie prezent pod choinkę. Opłacało się! Dostał cygara, skarpetki i kawę.
Nie były to najpiękniejsze święta, ale za to przyniosły upragnione przełamanie i zbliżyły aliantów do końcowego zwycięstwa. W tym czasie impet niemieckiego natarcia niemal całkowicie wyhamował, a w kolejnych tygodniach alianci ustabilizowali sytuację i przeszli do dalszej ofensywy, forsując granice III Rzeszy.
Zdjęcie tytułowe: Amerykanie na Aleutach przy barce desantowej LCM. Źródło: Wikimedia, domena publiczna.