Gdy 7 grudnia 1941 roku Japończycy zaatakowali amerykańską bazę morską i lotniczą w Pearl Harbor niewielu spodziewałoby się tak dramatycznego przebiegu kampanii 1942 roku. Wszystko przemawiało na korzyść Japonii, która cały czas była nastawiona na działania ofensywne. Uderzenie za uderzeniem padało na zaskoczonych Amerykanów, którzy w wielu miejscach byli po prostu nieprzygotowani do długotrwałej obrony. Trudno się im dziwić, skoro do tej pory cały czas nastawieni byli na trzymanie się z dala od światowego konfliktu. Początkowe zaskoczenie szybko zaczęło przemijać, choć po blisko półrocznych walkach na Pacyfiku sytuacja Stanów Zjednoczonych nie wyglądała kolorowo. Po Hawajach, Birmie, Malajach przyszedł czas na podbój Nowej Gwinei i Wysp Salomona (oczywiście, patrząc z perspektywy strategów kraju kwitnącej wiśni). Drugim celem było zniszczenie alianckiej floty, ostateczne rozprawienie się z wrogiem, który wciąż stwarzał ogromne niebezpieczeństwo. Kolejnym zadaniem dla japońskiej marynarki było opanowanie Port Moresby, co wyrażono w planie zakodowanym kryptonimem „Mo”. Datę desantu w Port Moresby adm. Isoroku Yamamoto wyznaczył na 10 maja 1942 roku. Japończycy wiedzieli, że w rejonie tym operują siły Zjednoczonej Floty, które na pewno zareagują w wypadku agresji. Nie mieli jednak powodów do niepokoju, sądząc, iż siły Floty Pacyfiku są mocno nadwyrężone (ot chociażby 11 stycznia 1942 roku lotniskowiec „Saratoga” został poważnie uszkodzony). Tymczasem, choć faktycznie nie najmocniejsza, Flota Pacyfiku operująca w rejonie Morza Koralowego stanowiła poważne zagrożenie dla nieprzyjaciela. I to takiego, który lekceważył siłę oponenta. Plan „Mo” był składową jednej wielkiej ofensywy japońskiej, której kluczowym punktem stał się atak na Midway. Dlatego też siły marynarki wojennej Yamamoto podzielił wprost proporcjonalnie do rangi zadania, jakie owe grupy miały wykonać. Dowódcą Czwartej Floty zaangażowanej w plan „Mo” był wiceadm. Shigemi Inouye. Czwarta Flota obejmowała z kolei kilka pomniejszych zgrupowań okrętów. Siły Inwazyjne i Siły Osłony oddano pod dowództwo kontradm. Aritamo Goto, dalej Siłami Wsparcia kierował kontradm. Kuninari Marumo i wreszcie o potędze zespołu stanowiły Siły Uderzeniowe wiceadm. Takeo Takagi, które w swym składzie miały dwa lotniskowce „Shokaku” i „Zuikaku”. Oprócz wspomnianych okrętów armada posiadała 146 samolotów rozmieszczonych na lotniskowcach. Druga strona konfliktu także nie próżnowała, przygotowując defensywę na wypadek natarcia sił japońskich. Jeszcze w kwietniu adm. Chester Nimitz ustalił cel ataku sił japońskich. Dużą zasługę w działaniach przeciwko flocie japońskiej miał wywiad amerykański, który dzięki nasłuchowi w miarę dokładnie potrafił rozszyfrować zamierzenia planu „Mo”. Nimitz postanowił zatem zaangażować zespół TF.17 (Task Force 17), którego dowództwo oddano kontradm. Frankowi J. Fletcherowi. W skład TG.17 weszło kilka zgrupowań: TF.17.2 (kontradm. Thomas C. Kinkaid) w sile 5 ciężkich krążowników („Minneapolis”, „New Orleans”, „Astoria”, „Chester”, „Portland”) i 5 niszczycieli („Phelps”, „Dewey”, „Farragut”, „Aylwin”, „Monaghan”); TG.17.3 (kontradm. John G. Crace) w sile 2 ciężkich krążowników („Australia”, „Chicago”), lekkiego krążownika („Hobart”) i 2 niszczycieli („Perkins”, „Wade”); TG.17.5 (kontradm. Aubreya W. Fitcha) z dwoma krążownikami („Yorktown”, „Lexington”) i 4 niszczycielami („Morris”, „Anderson”, „Hammann”, „Russell”); TG.17.6 (kpt. John S. Phillips) z 2 tankowcami („Neosho”, „Tippecanoe”) i 2 niszczycielami („Sims”, „Worden”). Lotnictwo reprezentowało 141 maszyn. Jednostki te miały walczyć przeciwko 70 okrętom wcieadm. Onouye. Wśród nich wymienić należy jeszcze krążowniki „Myoko”, „Haguro”, „Yubari”, „Tenryu”, „Tatsuta”, „Aoba”, „Kako”, „Kinugasa”, „Furutaka” (rozmieszczone w różnych grupach, z czego cztery ostatnie przypadają na zespół osłonowy; dodatkowo Japończycy dysponowali 15 niszczycielami). Wkrótce okazało się, że rejonem starcia będzie Morze Koralowe. Amerykanie mieli teoretyczną przewagę nad Japończykami, znając po części ich plany – 17 kwietnia udało się rozszyfrować tajne rozkazy dowódcy Czwartej Floty. Dodatkowo amerykańska technika radarowa stała na znacznie wyższym poziomie niż rozwiązania japońskie. Kolejnym dodatkowym atutem, tym razem lotniczym, było wsparcie sił powietrznych, jakiego mogła Amerykanom udzielić Australia. Japończycy również zdawali się być przygotowanymi do wyniszczającej walki w powietrznej, a na ich korzyść przemawiała bliskość bazy lotniczej zbudowanej w tym rejonie – i tak z Rabaul mogły przybyć posiłki w sile 152 samolotów z 25. Flotylli Powietrznej kontradm. Sadayashi Yamady. Przygotowania do, wydawać by się mogło, rozstrzygającego starcia trwały cały kwiecień. Nimitz i Yamamoto szykowali swe siły do śmiertelnego starcia.
1 maja sformował się zespół lotniskowców amerykańskich. „Yorktown” i „Lexington” o 6.50 spotkały się w odległości 250 mil na południowy-zachód od Espiritu Santo (Nowe Hebrydy). 2 maja Fletcher popłynął na północ, rozkazując jednocześnie Fitchowi, aby ten dołączył do niego po dwóch dniach. Zespół Fletchera miał w składzie lotniskowiec „Yorktown”, 3 krążowniki i 6 niszczycieli. 3 maja o 8.00 Japończycy zajęli wyspę Tulagi, wysadzając tam poważny desant. Dopiero wieczorem Fletcher dowiedział się o udanym ataku wroga, planując teraz kontrnatarcie na lądujące siły przeciwnika. Następnego dnia, rankiem 4 maja, z „Yorktowna” zaczęły startować samoloty, których celem była Tulagi. Atak udał się połowicznie – zatopiono 3 trałowce, uszkodzono niszczyciel „Kikuzuki”. Kolejny nalot przyniósł jeszcze mniejsze korzyści. O 14.00 po raz trzeci tego dnia zaatakowano Tulagi. Cztery barki desantowe zostały zniszczone. Fletcher rozpoczął odwrót na południe, w jego stronę kierowały się również okręty japońskie. 6 maja amerykańskie zespoły połączyły się. Dzień wcześniej nieprzyjacielowi udało się zająć kolejną wyspę – Deboyne na Luizjanach. 5 i 6 maja obu stronom zeszły na manewrowaniu i przygotowywaniu się do rozstrzygającego starcia, które w przypadku przegranej Amerykanów dałoby Japończykom wolną rękę w południowej części Pacyfiku, odsłaniając drogą chociażby do podboju Nowej Gwinei. 6 maja był szczególnym dniem dla Floty Pacyfiku. Mimo wykrycia zespołu przez japońską łódź latającą, marynarzom kraju kwitnącej wiśni nie udało się zlokalizować nieprzyjaciela. Tymczasem siły 19. Grupy Bombowej wykryły japońskie siły z małym lotniskowcem „Shoha” w składzie. Bombardowanie „Shoha” i towarzyszących mu okrętów nie przyniosło pożądanych sukcesów. Zresztą Amerykanie nie wiedzieli, że w ogóle atakują lotniskowiec, sądząc, iż jest to krążownik. W nocy z 6 na 7 maja Fletcher podzielił własną flotę, odsyłając duży tankowiec „Neosho” i niszczyciel „Sims” na południe. Po oddzieleniu od grupy krążowniki kontradm. Crace’a zwróciły się na północ. O 8.15 samolot rozpoznawczy zameldował o odnalezieniu zespołu japońskiego wraz z dwoma lotniskowcami. O 9.26 ruszyły samoloty z „Lexingtona”, około 10.00 wystartowały maszyny z drugiego amerykańskiego okrętu tego typu. Niestety, pilot alarmujący dowództwo pomylił się, ponieważ okręty, które odnalazł, okazały się ponownie grupą z lotniskowcem „Shoho” w składzie. Zmasowany atak skupił się przede wszystkim na liderze zespołu. W sumie 53 bombowce nurkujące, 22 samoloty torpedowe i 20 myśliwców. O 11.05 swój atak przypuścił pierwszy dywizjon pod wodzą kmdr por. Roberta E. Dixona. Kolejne fale amerykańskich samolotów nadlatywały, zrzucając swój śmiercionośny ładunek. O 11.36 ocean pochłonął „Shoho”, zginęło 638 marynarzy, zaledwie setce udało się przeżyć zatopienie pierwszego japońskiego lotniskowca. Tymczasem zespół Crace’a, który niejako pilnował Cieśniny Jomard, gdzie spodziewano się Inouye, bronił się przed nalotami wroga. Dzięki świetnej postawie żołnierzy obsługujących działkach przeciwlotnicze udało się uniknąć strat. W nocy z 7 na 8 Crace zawrócił ku wybrzeżom Australii, wiedząc już, że Japończycy zrezygnowali z desantu w Rabaul. 7 maja o 7.35 „Neosho” i „Sims” zostały dostrzeżone przez jeden z samolotów rozpoznawczych. To dziwne, ale Japończyk, który meldował o zobaczeniu Amerykanów, widział… lotniskowiec i krążownik. O 9.40 Japończycy zaatakowali obie jednostki, uważając je za główne siły wroga. O 10.30 powtórzyli uderzenie – po raz kolejny bez skutku. Dopiero, gdy do akcji wkroczyło 36 bombowców nurkujących kmdr por. Takahashi, udało się zatopić oba okręty. „Sims” szybko poszedł na dno, uratowano zaledwie 15 osób, natomiast „Neosho” jeszcze przez cztery dni unosił się na wodzie. Mocne uszkodzenia i szalejące pożary spowodowały, że w pierwszej chwili część załogi tankowca spanikowała, uchodząc z pokładu. Z 68 ludzi, którzy zdecydowali się na opuszczenie „Neosho” tylko 4 uratowano. Ci, którzy pozostali, mieli więcej szczęścia, gdyż aż 123 marynarzy przeżyło japońskie natarcie. Gdy około południa Japończycy ustalili położenie głównych sił Fletchera, znowu wykorzystali do ataku maszyny Takahashiego. Pilotom nie udało się jednak odnaleźć lotniskowców, postanowili zatem wyrzucić bomby i torpedy w morze, aby bezpiecznie dotrzeć do własnych okrętów. Gdy po kilku godzinach poszukiwań odnaleźli lotniskowce i szykowali się do lądowania, okazało się, że to… amerykańskie jednostki. Wildcatom z „Lexingtona” udało się zestrzelić 8 samolotów torpedowych i 1 bombowiec nurkujący z 12 maszyn, jakie niefortunnie nadleciały nad lotniskowiec. Nie był to jednak koniec – druga grupa samolotów pomyliła „Yorktown” z własnymi okrętami. To zadziwiające, że Japończykom zdarzyło się to dwa razy w ciągu kilkudziesięciu minut. Jeden z ich pilotów uparł się i za wszelką cenę starał się wylądować u Amerykanów. Skończył w rozbitym samolocie. Lotniskowce japońskie zapaliły światła, o 21.00 lądowały ich samoloty. Zaledwie 6 maszyn bezpiecznie znalazło się na pokładach „Shokaku” i „Zuikaku”, 11 nie trafiło w pokład i zostało zniszczonych. Następny dzień przyniósł więcej walki. O świcie 8 maja Fletcher wysłał rozpoznanie, znajdując się na południe od Japończyków. O 8.35 por. J.G. Smith zameldował o znalezieniu japońskiego zespołu. W godzinę później meldunek potwierdził kpt. Dixon. O 9.15, po szybkiej decyzji Fletchera, poderwały się samoloty z „Yorktowna”. „Lexington” również wysłał do boju swoją flotę powietrzną. W sumie 46 bombowców nurkujących, 21 samolotów torpedowych i 17 myśliwców. O 10.57 pierwszy atak spadł na „Shokaku” – tylko nurkowcom udało się trafić dwiema bombami, co spowodowało uszkodzenie pasa startowego. Japońskie samoloty nie mogły się poderwać. Po godzinie lotniskowiec oberwał jeszcze jedną bombą (w sumie zginęło 109 ludzi, a 114 było rannych). O 9.15, a więc w momencie startu maszyn z „Yorktown”, japońskie samoloty udały się w stronę amerykańskich lotniskowców. 33 bombowce nurkujące, 18 torpedowców i 18 myśliwców pod wodzą kpt. Takahashiego zaatakowało najpierw „Yorktown”, któremu udało się uniknąć śmiercionośnego ładunku lotnictwa japońskiego. Tylko jedna bomba uderzyła w pokład, zabijając i raniąc 66 marynarzy. „Lexington” miał mniej szczęścia od młodszego „Yorktowna”. Mniej zwrotny lotniskowiec nie manewrował z taką gracją, jak poprzednik, i choć dowódca okrętu Frederick C. Sherman dobrze przygotował obronę, „Lexington” został trafiony kilkoma bombami i dwiema torpedami. Mimo to jego stan nie był jeszcze tragiczny. Załoga dzielnie poradziła sobie z pożarami, a kmdr por. Heaty, jak pisze Zbigniew Flisowski, bagatelizował zagrożenie, żartując, że „następne torpedy rad by przyjąć w prawą burtę, ponieważ dotychczasowe trafiły w lewą”. O 12.47 powietrzem wstrząsnął wielki wybuch – gromadzące się opary benzyny spowodowały eksplozję. Ponieważ „Lexington” unosił się jeszcze na wodzie, jeden z niszczycieli dobił go torpedą. 216 marynarzy pochłonęło Morze Koralowe. O 19.15 admirał Fletcher zdecydował się na odwrót, pozostawiając za sobą szczątki jednego z lotniskowców. Mimo prób, Japończycy nie odnaleźli już amerykańskiego zespołu.
Kolejna bitwa wydawała się być rozstrzygnięta na korzyść Japonii, jednak Amerykanie odnieśli spory sukces strategiczny i moralny. Inwazja na Port Moresby została odłożona do 3 lipca, jeden, choć mały, z lotniskowców wroga poszedł na dno. Żołnierze uwierzyli, że nieprzyjaciel nie jest niepokonany – po Midway miało się to objawić w pełnej okazałości. Bitwa na Morzu Koralowym ze względu na dość dziwny przebieg została określona przez adm. Kinga: „pierwszą wielką bitwą w historii wojen morskich, w czasie której okręty nawodne nie wymieniły ani jednego strzału”. Rzeczywiście, wszystkie ofiary padły łupem lotnictwa. Spośród użytych maszyn zanotowano 65 zniszczonych po stronie amerykańskiej i 69 po stronie japońskiej. Straty personalne osiągnęły stan 543 zabitych i rannych wśród marynarzy Stanów Zjednoczonych i 1074 zabitych i rannych wśród żołnierzy kraju kwitnącej wiśni.
Fotografia tytułowa: eksplodujący lotniskowiec USS „Lexington”. Źródło: Wikipedia/US Navy, domena publiczna.