Pewnego razu, podczas wizyty polskich niszczycieli w Belfaście pod koniec 1939 r., doszło do niemałej bójki między polskimi marynarzami z ORP „Błyskawicy” a Irlandczykami. Wówczas Polacy dość boleśnie przekonali się, że Irlandczycy byli w bijatyce znacznie trudniejszymi przeciwnikami od Anglików. Wymownie opisał to Wincenty Cygan, jeden z marynarzy z ORP „Błyskawicy”, w książce „Granatowa załoga”:
„Z paruminutowym opóźnieniem wróciło [na pokład „Błyskawicy”] jeszcze czterech [marynarzy], o których zaczęliśmy się już obawiać.
– Wszystko w porządku – oznajmił jeden z nich. – Oficera przy trapie nie ma – pewnie w mesie siedzi – a wachtowy pary z twarzy nie wypuści, bo bym mu ją rozdarł.
– Gdzie masz czapkę? – spytaliśmy go.
– Zginęła.
Po nim po trapie zszedł Olszyna. Rękaw u bluzy oderwany, włosy sklejone krwią. Na twarzy żadnych świeżych szram nie było widać, ale jak mówił, na wargach, dziąsłach i języku widać było czerwień krwi.
– Co? Połechtali ci policzek od wewnątrz? – zainteresował się filozof.
– To nic, bagatelka! – odparł. – Zobaczycie mata Pawa z dziobu albo Ćwiklika. Ci dopiero wyglądają!
– Co się stało? Takie goliaty jak wy i daliście się pobić?!
Olszyna, obrywając do reszty swój rękaw, zaczął jakby z ostrzeżeniem:
– Irlandczycy to nie Anglicy i do bitki tak gotowi jak my. Zaczęło się na dansingu. Z naszych trzech okrętów było nas tam około dwudziestu pięciu. Wielu tańczyło, paru siedziało przy stolikach, ja byłem w bufecie, odświeżałem się. W pewnym momencie usłyszałem podniesione głosy naszych. Wpadłem na salę. Na środku stał Ćwiklik z jakąś damą, która się go mocno trzymała, a przy nich rozjuszony, jak byk na arenie, jegomość w motylku. Widać było, że ów dandys chciał tańczyć z ową damą, a ona nie chciała. Tak długo, jak natręta złość ograniczała się do szczekania i pienienia się, Ćwiklik stał spokojnie. Jegomość jednak zrobił bardzo niegrzeczny ruch, po prostu szarpnął tancerkę za suknię od tyłu. Stało się. Ćwiklik, odpychając damę w lewo od siebie, nogą wymierzył mocnego kopniaka prosto w podbrzusze jegomościa. Ten zawył i, chwytając się za kopnięte miejsce, pochylił się do przodu, Ćwiklik wtedy, jak zwykle to robi, złożył obie dłonie w jedną pięść, jak do rąbania drzewa i palnął z całym zamachem w pochylony łeb. Tamten runął, jak długi, na podłogę.
Żebyście wtedy zobaczyli, co się działo! Cała męska publika rzuciła się na jednego Ćwiklika. Jednego tylko z nich zdążył powalić i sam został rozłożony. Myślicie, że na tym poprzestali? Gdzież tam! Zaczęli kopać w żebra, głowę i gdzie się dało. Tego miałem za wiele. Chwyciłem za okrągły stolik i rzuciłem nim w tę szarańczę. Połowa z nich rzuciła się na mnie. Ułapałem za krzesło, ale nie mogłem nim nic zrobić, bo byli za blisko, nie miałem skąd wziąć rozmachu. Ktoś rzucił we mnie kuflem od piwa. Dostałem w głowę. To mię całkiem rozgniewało. Miałem finkę w cholewie saperki. Podniosłem nogę i chwyciłem za rękojeść. Jak to bractwo zobaczyło błysk stali, tak zaczęli się cofać na łeb na szyję, później wolniej i wreszcie stanęli.
Nas, jak już mówiłem, było ponad dwudziestu. Przez ten czas każdy już miał coś w ręce, jedni krzesła, inni butelki, a jeszcze inni co mogli: wazony, lustra i rozbite kufle. Zaczęło się kotłowanie. Naszych mogłeś rozpoznać tylko po kołnierzach. Ubrania gości czarne i granatowe zlewały się z umundurowaniem naszych. Powaliłeś pięciu, to drugich dziesięciu cię atakowało. Paw tak zmęczył się od machania stołkiem, że w końcu rzucił nim w czyjś łeb i sam wyskoczył przez zaszklone okno, nie otwierając go.
Po dziesięciu minutach, gdy już krzyk kobiet słychać było w drugim końcu Belfastu, ludzie z ulicy zaczęli się zbiegać i lu! – na naszych. Zjawiła się policja. Drzwiami i oknami wyskakiwaliśmy na zewnątrz. W ten sposób Szrama zwichnął sobie nogę, skacząc z okna, że nie mógł się z miejsca ruszyć. Wzięliśmy go pod pachy i zaciągnęliśmy do tramwaju. Ćwiklik przyjechał dopiero następnym. Nie wiem, jak się stamtąd wydostał.”
Bibliografia: Wincenty Cygan, „Granatowa załoga”.
Fotografia: zdjęcie ORP „Błyskawicy” wykonane podczas obchodów Święta Morza w Gdyni w 1938 r. Źródło: NAC, Witold Pikiel.
Marek Korczyk