Utrzymywanie dyscypliny niemieccy oficerowie uważali za istotne, wobec czego kara śmierci w Wehrmachcie stanowiła stosunkowo częste zjawisko. Budziła także różne odczucia wśród niemieckich żołnierzy, którzy na ogół niechętnie wykonywali wyroki śmierci na swoich towarzyszach broni. Dobrze obrazuje to pewna sytuacja mająca miejsce na froncie wschodnim w lipcu 1943 roku. Wówczas pewien żołnierz Wehrmachtu ukradł paczkę z poczty polowej, po czym zastrzelił żołnierza jaki przyłapał go na tym przestępstwie. W efekcie tego został skazany na karę śmierci, którą wykonać miał pluton egzekucyjny poprzez rozstrzelanie. Gottlob Herbert Bidermann, którego wyznaczono na dowódcę plutonu egzekucyjnego, dokładnie opisał jak przebiegało rozstrzelanie skazanego – przeprowadzone zgodnie z procedurami obowiązującymi podczas wymierzania kary śmierci w Wehrmachcie (za: „W śmiertelnym boju”):
„Pod koniec lipca 1943 w rejonie Maluksy objąłem dowództwo nad szturmową rezerwą pułku. Któregoś popołudnia wezwano mnie do sztabu, gdzie wyjaśniono mi, iż pluton egzekucyjny musi rozstrzelać żołnierza skazanego na karę śmierci. Otrzymawszy budzące grozę polecenie nadzorowania egzekucji, zażądałem od adiutanta batalionu przedstawienia mi szczegółów sprawy. Skoro miałem być odpowiedzialny za śmierć jednego z naszych własnych ludzi, moje sumienie domagało się wyjaśnienia, dlaczego żołnierz został skazany na tak surową karę.
Poinformowano mnie, że któryś z grenadierów 5 kompanii zaobserwował żołnierza, który ukradł paczkę z transportu poczty polowej przeznaczonej dla jednego z plutonów, z której przywłaszczył sobie papierosy i żywność. Wszyscy byliśmy doskonale świadomi, że kradzież tego typu uchodzi w niemieckiej armii za ciężkie przestępstwo i może być bardzo surowo karana. Jakiś czas później, stojąc ze sprawcą na warcie, żołnierz-świadek poinformował winowajcę, iż widział całe zajście, po czym zażądał, aby ten natychmiast zwrócił skradzione rzeczy lub liczył się ze złożeniem stosownego meldunku. Złodziej, bojąc się, iż poniesie konsekwencje, kiedy cała afera stanie się znana, błyskawicznie podskoczył do karabinu maszynowego, obrócił go na trójnogu i jedną serią wystrzeloną z najbliższej odległości powalił świadka. Następnie, aby sfingować potyczkę z rosyjską grupą zwiadowczą, cisnął kilka granatów ręcznych, które na stanowisku karabinu maszynowego zawsze leżały pod ręką.
Ranny żołnierz nie zginął na miejscu. Został zabrany na punkt opatrunkowy, ale ciężkie rany klatki piersiowej i brzucha wkrótce okazały się śmiertelne. Przed śmiercią odzyskał jednak na pewien czas przytomność i zdołał zameldować o wszystkim lekarzowi wojskowemu. Morderca został aresztowany i natychmiast stanął przed sądem polowym. Na rozprawie skazano go na śmierć przez rozstrzelanie. Chętnych do wykonania wyroku było pod dostatkiem i na członków plutonu egzekucyjnego wybrano żołnierzy, służących w tym samym pododdziale, co zabity.
Następnego ranka rozpocząłem staranne przygotowania do egzekucji. Ze sztabu pułku otrzymałem dokładną, oficjalną instrukcję, opisującą sposób, w jaki ma być wykonany wyrok. Regulamin wojskowy wymagał, aby pionowo w ziemi osadzić pal o długości dwóch metrów, podparty z tyłu. O ile okoliczności na to pozwalają, zalecano wykonywanie wyroku w miejscu osłoniętym ścianą, która mogłaby posłużyć jako kulochron. Niedaleko od sztabu pułku nakazałem usypanie ziemnej ławy, w której zamocowano niską zasłonę z belek. W ciszy, pluton egzekucyjny stanął w gotowości do wykonania rozkazu. Towarzyszył mu sierżant z Lugerem w ręku. Zadanie podoficera polegało na dobiciu skazańca w przypadku, gdyby ten nie zginął od razu. Zgodnie z przepisami, na miejscu był także obecny lekarz wojskowy.
Przyciszonym głosem udzieliłem instrukcji żołnierzom plutonu egzekucyjnego, wyjaśniając im, jak ma przebiegać cała procedura. Mówiąc, uważnie wpatrywałem się w twarze ludzi, którzy za chwilę mieli nacisnąć spusty, próbując wychwycić w ich oczach oznaki zdenerwowania lub wahania. Wydałem rozkaz i żołnierze w ciszy stanęli w linii, trzymając karabiny przy nodze.
Zgodnie z rozkazem, wyrok miał być wykonany dokładnie o godzinie piętnastej. Kilka minut przed wyznaczonym czasem na miejscu pojawił się oficer sądowy pułku w asyście żandarmerii wojskowej. Między nimi, chwiejnym krokiem dreptał pobladły skazaniec, wciąż ubrany w niemiecki ziemistoszary mundur, z którego zdarto insygnia. Bez chwili wahania żandarmi podprowadzili go do przodu, gdzie został szybko przywiązany do pala z rękoma na plecach, skrępowanymi w nadgarstkach. Bez słowa założono mu przepaskę na oczy i mocno zawiązano ją z tyłu głowy. Następnie eskorta odsunęła się od skazańca, do którego podszedł dywizyjny kapelan, mówiąc coś do niego przyciszonym głosem.
W powietrzu wisiała ciężka cisza. Wydawało się, że skazany na śmierć napręża sznur, którym przywiązano go do pala. Głowa opadła mu na piersi, a kapelan szeptał do niego słowa, których nie słyszał pluton egzekucyjny. Z linii frontu, z odległości kilku kilometrów, dobiegały zwyczajowe odgłosy kanonady i pojedynczych wystrzałów karabinowych. Miało się wrażenie, że dźwięki te płyną lekko nad ziemią i dopiero potem wsączają się w nasze uszy. Pomimo niekwestionowanej winy oskarżonego i konieczności wykonania otrzymanego rozkazu, nasze uczucia były mieszane, gdy stanęliśmy przed perspektywą zrobienia czegoś nie do pomyślenia: zastrzelenia jednego z nas i podziurawienia kulami takiego samego munduru, jaki od dawna wszyscy nosimy. […]
Pluton egzekucyjny wciąż stał przed przywiązanym do pala żołnierzem. Rzuciłem okiem na obecnych i zorientowałem się, że wszyscy świadkowie i uczestnicy egzekucji utkwili wzrok w tym, który miał umrzeć. Twarze żołnierzy plutonu egzekucyjnego były ponure, zmęczone i pozbawione emocji. Oficer sądowy i lekarz stali nieco z boku, z daleka od linii ognia, z rękami założonymi za plecami. Ich twarze niczego nie wyrażały. I tylko sierżant, ściskając pistolet w dłoni, patrzył na mnie z wyczekującym wyrazem twarzy.
Spojrzałem na zegarek. Punktualnie o piętnastej, niczym na placu apelowym, rozległy się moje komendy: ‘Zur salve – Hoch legt – an – Gebt Feuer!’
Rozległ się huk salwy, kule rozdarły mundur na piersi oskarżonego, ciałem cisnęło o pal i krew bryzgnęła z ran. Żołnierz opadł na krępujące go sznury, gdy czucie i siła uciekły z ciała i w ciszy wisiał przez kilka sekund u pala.
Do znieruchomiałej postaci podszedł lekarz. Pomimo poważnych ran, wykrył bijący puls. Spojrzał na mnie, a potem przeniósł wzrok na sierżanta z Lugerem i ruchem ręki przywołał go do siebie. Sierżant zbliżył się, podniósł pistolet i z bliska strzelił w głowę skazańca tuż za uchem. I znowu oficer medyczny dokonał oględzin martwego już ciała i wezwał żandarmów. Dwóch z nich odwiązało trupa od pala. Podeszli kolejni i przełożyli ciało do drewnianej trumny. Nikt nie wypowiedział nawet słowa. Po chwili odjechali, znikając w kłębach kurzu.”
Bibliografia: Gottlob Herbert Bidermann, „W śmiertelnym boju”.
Załączona grafika: propagandowy obraz Elka Ebera z 1940 roku przedstawiający żołnierzy Wehrmachtu walczących w Warszawie podczas agresji na Polskę z 1939 roku (Wikipedia, domena publiczna).
Marek Korczyk