Dywizjon polskich kontrtorpedowców – złożony z niszczycieli ORP „Grom”, „Błyskawica” i „Burza” – zasłynął podczas walk o Narwik z kwietnia-czerwca 1940 roku. Polskie okręty wykonywały wówczas szereg istotnych zadań, zarówno bojowych jak i transportowych czy związanych z pomocą dla rozbitków. Ze wszystkich wywiązywały się bardzo dobrze oraz stały się prawdziwym postrachem żołnierzy niemieckich.
„Potwór z Narwiku”, czyli ORP „Grom”
Podczas walk o Narwik z kwietnia-czerwca 1940 r. okręty wojenne aliantów niestrudzenie ostrzeliwały stanowiska Wehrmachtu, stając się dla Niemców prawdziwą zmorą. Niektóre z nich wzbudziły przy tym wśród żołnierzy niemieckich szczególną nienawiść – połączoną ze strachem. Do tego grona zaliczały się niewątpliwie dwa polskie niszczyciele: ORP „Grom” i ORP „Błyskawica”. Zwłaszcza pierwszy – dowodzony przez kmdr. ppor. Aleksandra Hulewicza – przykuł uwagę Niemców, którzy nazywali go „widmem” lub „potworem”.
Te przezwiska – z polskiego punktu widzenia niewątpliwie zaszczytne – powstały wśród Niemców w dniach 29 kwietnia – 2 maja. Wówczas ORP „Grom” wszedł na wody Rombaksfjordu koło Narwiku i rozpoczął swoje bojowe patrole. Pojawiał się nagle jak prawdziwy grom, otwierał ogień, po czym wycofywał się. Zmuszał tym żołnierzy Wehrmachtu do ukrywania się wśród mroźnego śniegu. Oprócz tego obrał sobie za cel wejścia do tuneli i wiadukty kolejowe, całkowicie hamując na pewien czas dostawy żywności i zaopatrzenia dla strzelców górskich Wehrmachtu. Nie mogli oni zatem zjeść żadnego ciepłego posiłku, co w połączeniu z ciągłym stresem i potrzebą ukrywania się było bardzo uciążliwe.
Wymownie wspominał o tym jeden z niemieckich strzelców górskich, Kurt W. Marek: „To znowu ten przeklęty Polak [ORP „Grom”]! Od strony Rombaken pojawiła się szara, groźna sylwetka okrętu wojennego. Nie słychać było najmniejszego odgłosu pracujących maszyn, przypłynął nagle jak widmo, jak gdyby przyciągnięty przez kogoś na linie. Przylgnęliśmy mocno do skały. Okręt stał przez chwilę nieruchomo. Wydawało się, że to on nas obserwuje, a nie ludzie znajdujący się na jego pokładzie. Sprawiał wrażenie niebezpiecznego, nieobliczalnego potwora. Nagle zawrócił i odpłynął z powrotem w kierunku Rombaken”.
Relację Kurta W. Marka potwierdził zresztą inny żołnierz Werhmachtu, który tak pisał o polskim niszczycielu: „Wczorajszej nocy zauważył nas polski kontrtorpedowiec przy noszeniu desek. Pół godziny leżeliśmy wciśnięci w śnieg. W nocy koło nas padło dużo pocisków”.
Widać zatem, że ORP „Grom” potrafił wyjątkowo napędzić stracha niemieckim strzelcom górskim. Którzy – co istotne – należeli do elity i byle czego się nie bali. Niestety, groźna sylwetka „Groma” nie uchroniła go przed samolotami Luftwaffe. Rankiem 4 maja polski niszczyciel został bowiem zatopiony przez niemieckie bombowce. Szczęśliwie jednak większość jego załogi została uratowana i mogła kontynuować walkę przeciwko Trzeciej Rzeszy. Sam okręt z kolei – choć ostatecznie zatopiony – zapisał się w pamięci strzelców górskich Wehrmachtu jako prawdziwy „potwór z Narwiku”.
ORP „Błyskawica” kontra bombowce Luftwaffe
Podczas gdy ORP „Grom” stał się zmorą strzelców górskich Wehrmachtu, którzy wprost nazywali go „potworem”, to ORP „Błyskawica” z kolei toczyła udane walki z samolotami Luftwaffe.
Największe sukcesy „Błyskawicy” przypadły przy tym na dość nietypowy moment służby tego okrętu – miały bowiem miejsce w dniach 5-10 maja, kiedy polski niszczyciel przygotowywał się do powrotu spod Narwiku do bezpiecznej bazy w Scapa Flow. Jak to jednak często bywa, końcowe dni służby bywają najtrudniejsze. Tak też było w przypadku „Błyskawicy”, na którą właśnie wówczas „uwzięło się” lotnictwo niemieckie.
W dniach 5-6 maja, kiedy ORP Błyskawica patrolowała wody Rombaksfjoru i Herjangsfjordu, została ostrzelana przez niemiecką artylerię. Jakby tego było mało, do ataku w dużej liczbie przystąpiły bombowce z Luftwaffe. „Błyskawica” postanowiła jednak udowodnić, że nie bez przyczyny posiada taką a nie inną nazwę. Polski niszczyciel bowiem z błyskawiczną prędkością wymijał wybuchające wokół niego bomby. A tych było niemało, ponieważ 6 maja spadło ich ok. 100 sztuk. Niemieccy lotnicy nie zaliczyli jednak żadnego bezpośredniego trafienia. Jedynymi uszkodzeniami, jakie odniósł polski okręt w wyniku pobliskich eksplozji, były zerwane z burt nity i awaria oświetlenia maszynowni.
Nie była to z pewnością wielka cena, szczególnie że oprócz uników „Błyskawica” prowadziła nieustanny ogień do przeciwnika. W jego wyniku Polacy uciszyli baterię dział przeciwlotniczych kal. 88 mm (słynne 8,8 cm Flak) oraz uszkodzili dwa nieprzyjacielskie bombowce. Wreszcie udało im się definitywnie zestrzelić jeden niemiecki bombowiec. Po tym, 7 maja, polski niszczyciel powrócił do portu w Harstad. Jedynym dodatkowym uszkodzeniem jakie zanotował, było 11 celnych trafień z dział 8,8 cm Flak. Nie wyrządziły one jednak żadnych poważnych szkód.
Załoga „Błyskawicy” mogła zatem czuć się zwycięsko. Ten nastrój zresztą potwierdził brytyjski admirał William Boyle, który wizytował polski okręt 8 maja. Stwierdził wówczas: „Przyszedłem na ten okręt, aby powiedzieć wam, zanim opuścicie Norwegię, jak wielkie uznanie i podziw mieliśmy dla sposobu, w jaki wykonywaliście w czasie wspólnej służby wszystkie nałożone na was zadania. Na ‘Błyskawicy’ przeżyliście ciężkie chwile, ale przynajmniej macie na swym rachunku zestrzelony samolot wroga”.
Przemówienie adm. Boyle’a wydawało się doskonałym zakończeniem „narwickiego” epizodu historii ORP „Błyskawicy”. W istocie jednak Polaków czekały dalsze walki. Niemiecka Luftwaffe powróciła bowiem do ataku na polski niszczyciel, lecz znowu nie odniosła sukcesu. A nawet więcej – dostarczyła Polakom kolejny powód do dumy. 10 maja artyleria „Błyskawicy” zestrzeliła bowiem nad Skielfjordem drugi niemiecki bombowiec. Szczątki jego skrzydła przynieśli na pokład „Błyskawicy” norwescy rybacy. Marynarze zatem skorzystali z okazji i wycięli ze zdobycznego fragmentu sylwetkę niemieckiego Henikla He 111. Została ona umieszczona na ścianie mesy, stanowiąc pamiątkę i trofeum.
Polskie niszczyciele kontra działa 8,8 cm Flak
Jedną z najgroźniejszych broni Wehrmachtu były działa 8,8 cm Flak, potocznie nazywane „Acht-Acht”. Z założenia były działami przeciwlotniczymi, w praktyce jednak używano ich z sukcesem do niszczenia czołgów, okopów, stanowisk piechoty a nawet do ostrzału okrętów. Z tą ostatnią ich funkcją zetknęły się pod Narwikiem dwa polskie niszczyciele – ORP „Grom” i ORP „Błyskawica”. Doszło wówczas do artyleryjskiego pojedynku, który – choć nie bez szwanku – wygrali polscy marynarze.
Walka rozpoczęła się 2 maja 1940 roku w Rombaksjfordzie koło Narwiku, podczas patrolu rozpoczętego przez „Błyskawicę”. Wówczas Niemcy, chcąc zaszkodzić alianckim okrętom, sprowadzili nad brzeg działa 8,8 cm Flak. Od razu też otwarły one celny ogień, czterokrotnie trafiając w polski niszczyciel.
Choć trzy trafienia pozostawiły na „Błyskawicy” jedynie rysy, to jednak czwarty trafił w maszynownię. W efekcie tego doszło do wybuchu, uszkodzenia przewodu parowego i unieruchomienia prawej turbiny. Rannych zostało także czterech marynarzy. Polacy zdecydowali się zatem na stanowczą odpowiedź – na stanowiska Wehrmachtu poleciał grad pocisków, które zniszczyły jedno z dział „Acht-Acht”.
Po tym dowodzący polskim niszczycielem kmdr por. Nahorski otrzymał rozkaz odwrotu. „Błyskawica” zatem wycofała się na dwudniowe naprawy, a jej miejsce zajął ORP „Grom”. Niszczyciel ten rankiem 3 maja wyruszył bowiem w celu uciszenia niemieckich dział kal. 88 mm.
Żołnierze niemieccy jednak byli przygotowani do kolejnej potyczki oraz wierzyli we własne możliwości – w końcu zmusili „Błyskawicę” do odwrotu, mieli zatem nadzieję że poradzą sobie także z „Gromem”. Dlatego też polski niszczyciel został ostrzelany od razu po wpłynięciu do Rombaksjfordu. Choć sam też odpowiedział zdecydowany ostrzałem, to jednak niemiecki pocisk trafił w maszynownię. „Grom” zatem musiał się wycofać do Herjangsfjordu na naprawy.
Te jednak nie trwały długo i ORP „Grom” ponownie powrócił do walki. Polacy jednak, pomni na poprzednie trudności, otworzyli ogień z większej odległości. Z tego powodu Niemcy nie mogli nawiązać równorzędnej wymiany ognia i stanowiska dział „Acht-Acht” zostały na pewien czas uciszone. Pod wieczór jednak żołnierze Wehrmachtu spróbowali zaskoczyć „Groma”, ostrzeliwując go baterią artylerii górskiej. Polski niszczyciel odpowiedział jednak zdecydowanie i wygrał ten nadspodziewany pojedynek artyleryjski. Polakom udało się także zniszczyć niemiecki punkt obserwacyjny, z którego kierowano ogniem artylerii.
Pod koniec 3 maja Polacy mogli zatem uważać się za zwycięzców. Ceną za ich sukces, poza niewielkimi uszkodzeniami i rannymi marynarzami, było duże zużycie amunicji. Przez cały dzień ORP „Grom” wykorzystał bowiem ok. 500 pocisków (nie licząc amunicji do działek przeciwlotniczych). Liczby te świadczą także o tym, jak bardzo zażarty był pojedynek artyleryjski polskich niszczycieli z niemieckimi działami kal. 88 mm. Ewidentnie żadna ze stron nie chciała odpuścić, ostatecznie jednak polskie niszczyciele okazały się lepsze od niemieckich dział 8,8 cm Flak. Świadczyło to też o tym, że działa te – będące postrachem lotnictwa i czołgów – nie były aż tak skuteczne w walce z okrętami wojennymi.
ORP „Burza” – specjalista od ratowania rozbitków
O ile polskie niszczyciele „Grom” i „Błyskawica” stały się prawdziwą zmorą Niemców, nieustanie ostrzeliwując ich stanowiska, o tyle „Burza” zdobyła popularność jako prawdziwy specjalista od ratowania rozbitków. Choć funkcja ta nie była tak widowiskowa jak działania „Groma” oraz „Błyskawicy”, to jednak dzięki niej niejeden aliancki marynarz i lotnik uniknął niewoli lub śmierci w morskich głębinach.
Cała historia zaczęła się 19 kwietnia 1940 roku, kiedy dywizjon polskich kontrtorpedowców wyruszył z bazy w Scapa Flow do Norwegii, a konkretnie do Narwiku. Wówczas, w nocy, zerwał się sztorm i „Burza” – będąc najstarszym i najwolniejszym z okrętów dywizjonu – zaczęła zostawać w tyle. „Grom” i „Błyskawica” zmniejszyły zatem prędkość, niemniej jednak nie poprawiło to sytuacji. „Burza” płynęła naprawdę wolno, toteż podjęto decyzję o odesłaniu jej z powrotem do Scapa Flow. Zapewne właśnie z tego względu historia tego niszczyciela potoczyła się nieco inaczej niż dwóch pozostałych. Co też ciekawe, podczas tego rejsu „Błyskawica” szczęśliwie uniknęła zatopienia przez niemieckiego U-Boota, którego torpeda eksplodowała ok. 100 metrów od polskiego niszczyciela. Wybuch był tak imponujący, że Niemcy ogłosili nawet przez radio, że zatopili polski okręt wojenny. Była to oczywiście pomyłka, a „Błyskawica” miała jeszcze nie raz dać im się boleśnie we znaki.
Tymczasem „Burza” przez tydzień czekała w Scapa Flow, wypływając do Norwegii dopiero 26 kwietnia – eskortując wraz z niszczycielem brytyjskim trzy transportowce wojskowe. Po dwóch dniach rejsu, w rejonie Lofotów, towarzyszący konwojowi tankowiec wjechał na podwodną skałę, na której utknął i nie dało się go ściągnąć. „Burza” wzięła zatem jego załogę na pokład, tym samym ratując pierwszą grupę rozbitków w czasie kampanii norweskiej.
Do kolejnej akcji tego typu doszło 4 maja, kiedy na pokład „Burzy” wszedł brytyjski admirał floty William Boyle, hrabia Cork i Orrery. Przyniósł one smutną wiadomość o zatopieniu polskiego niszczyciela ORP „Grom” przez lotnictwo niemieckie. Następnie złożył wyrazy współczucia polskim marynarzom, po czym nakazał „Burzy” zabranie spod Narwiku Polaków ocalonych z „Groma”. Zadanie to „Burza” wykonała bardzo szybko, przejmując polskich rozbitków z pokładu pancernika HMS „Resolution”. Scena przejścia marynarzy polskich na pokład „Burzy” była doprawy niezwykła – prowadzono ją z przerwami wywołanymi silnym nalotem Luftwaffe oraz przy dźwiękach granych hymnów narodowych i owacjach urządzonych przez marynarzy brytyjskich na cześć Polaków.
Wkrótce po przewiezieniu Polaków z „Groma” na okręt szpitalny lub na transportowiec zmierzający do Anglii (w zależności od stanu zdrowia), „Burza” 7 maja przewiozła francuskiego dowódcę generała Antoine’a Béthouarta z Harstad do Narwiku. Po tym, kolejnego dnia, zrobiła sobie małą „przerwę” od transportowania i ratowania rozbitków – korzystając z artylerii przeciwlotniczej brała udział w odpieraniu sześciu nalotów Luftwaffe na Harstad, unikając trafienia przez dwie spadające w jej pobliżu bomby.
Po tym, jeszcze tego samego dnia, „Burzę” wysłano po dwóch zestrzelonych w pobliżu brytyjskich lotników, a kolejnego dnia – dwóch zabłąkanych oficerów francuskich. Zostali oni ocaleni przez polski niszczyciel, który w ratowaniu rozbitków i zaginionych miał już niemałe doświadczenie.
Po tym, 10 maja, polskie niszczyciele ORP „Błyskawica” i ORP „Burza” zostały skierowane z powrotem do bazy w Scapa Flow. W podróży tej towarzyszył im brytyjski niszczyciel HMS „Gallant”. Mimo przeszkody w postaci nalotu Luftwaffe na „Błyskawicę”, okręty dotarły bezpiecznie do Scapa Flow 12 maja. Na tym zakończyła się „ratunkowa” działalność „Burzy” w kampanii norweskiej.
Kiedy ORP „Błyskawica” przerywa Niemcom obiad
Podczas walk o Narwik w kwietniu 1940 r. żołnierze Wehrmachtu musieli zmagać się z ostrzałem ze strony okrętów alianckich – a zwłaszcza polskich niszczycieli ORP „Błyskawica” i ORP „Grom”. Choć była to prawdziwa walka na śmierć i życie, to jednak zdarzały się w niej momenty niemal groteskowe. Jednym z nich była sytuacja z 23 kwietnia, w której „Błyskawica” swoim ostrzałem przerwała Niemcom obiad. Z polskiego punktu widzenia było to niewątpliwie zabawne, dla żołnierzy niemieckich – już niekoniecznie. Szczególnie, że dla dwóch z nich owy obiad – grochówka – był ostatnim posiłkiem w życiu.
O całej tej akcji – oraz rozpoczętej przez nią osobistej wojny Niemców z „Błyskawicą” – tak wspominał walczący pod Narwikiem porucznik Kriegsmarine H. Laugs:
„Zasiedliśmy do jedzenia. Grochówka! Stara jak świat, niemiecka żołnierska potrawa. Mająca wciąż nowy i dobry smak, aczkolwiek już przedtem czujemy na języku każdą łyżkę. […] Biorę mój nóż z kieszeni, sięgam po chleb i masło, i nagle w huczącym ryku detonacji pomieszczenie wypełnia się kurzawą prochu, odłamkami i krzykami. Obydwaj obok mnie padają na ziemię. Jak piorunem rażeni, a jednak tak, jakby się uprzejmie skłonili przed siłą, która ich z tyłu opasała. W sekundzie rzucamy się na ziemię i na brzuchu czołgamy się na dwór. Do tego trzeszczy drewniany dom, pryskają na nas iskry i nieznośne jasne płomienie biją nam w oczy. Co to było? […] polski niszczyciel „Błyskawica”! [..]
Od kilku dni nieprzyjaciel stał się wprost bezwstydny. Wie tak samo dokładnie jak my, że linia kolejowa jest naszą jedyną drogą dowozową i że znikąd nie możemy otrzymać zaopatrzenia jak tą drogą. Kiedy spostrzegł, że nie rezygnujemy, że wciąż coś otrzymujemy, odciął radykalnie drogę. Do tego potrzebuje trzech okrętów. Ustawia krążownik w środku przed naszym tunelem, jeden kontrtorpedowiec przy wschodnim, jeden przy zachodnim wyjściu. Wskutek tego siedzimy w środku. Poruszy się gdzieś cośkolwiek w terenie, strzelają kontrtorpedowce z miejsca, bez względu na to, kto i ilu się porusza. Jest jeden, który się specjalnie wyróżnia: Polak. Nasza zawziętość i nienawiść do niego rośnie z godziny na godzinę. […]
Codziennie jest tam o jakiejś porze i strzela. Wystrzeliwuje niemożebnie dużo amunicji […] I kiedy leży tak jak dziś, musimy cały dzień siedzieć w naszym czarnym lochu i nie wychodzimy ani krokiem na zewnątrz. Marzniemy 24 godziny jeden za drugim i dochodzimy w końcu do tego, że chcielibyśmy przeżyć coś nadzwyczajnego. Znów bój z nieprzyjacielem albo bitwę. Tylko nie wciąż to siedzenie w kucki i bezczynne czekanie. Tylko nie wciąż to ukrywanie się, to chowanie głowy w ramiona, które działa tak przygniatająco.”
Polskie niszczyciele – wszechstronne okręty?
Podczas II wojny światowej niszczyciele były przysłowiowymi „końmi roboczymi” marynarek wojennych walczących stron. W związku z tym, bardzo pożądaną cechą ich załóg była wszechstronność. Od marynarzy z niszczycieli oczekiwano, że będą zarówno dobrze walczyć, jak i pełnić funkcje transportowe, eskortowe, czy nawet ratunkowe. Łączenie tak różnych zadań niewątpliwie wymagało umiejętności i motywacji, dlatego też postawa załóg polskich niszczycieli – które pod Narwikiem wyraźnie udowodniły swoją wszechstronność – zasługuje na uznanie.
Bibliografia:
- J. Odziemkowski, „Narwik 1940”, Warszawa 1988
- B. Pawłowicz, „Polska Marynarka Wojenna” [w:] „Polska na Morzach” 1942 nr 2
- E. Kosiarz, „Flota Białego Orła”, Gdańsk 1984
- J. Pertek, „Wielkie dni małej floty”, Poznań 1967.
Fotografia tytułowa: ORP „Błyskawica” podczas obchodów Święta Morza w Gdyni w 1938 roku. Źródło: Narodowe Archiwum Cyfrowe, Witold Pikiel.
Marek Korczyk