Takie historie nie mają się prawa zdarzyć, a jednak czasami się zdarzają. Desmond Doss stał się symbolem męstwa i poświęcenia jeszcze w czasie II wojny światowej, ale dopiero w XXI wieku o jego zaangażowaniu zrobiło się naprawdę głośno. Służbę amerykańskiego sanitariusza udokumentował Mel Gibson w nakręconej z rozmachem produkcji „Przełęcz ocalonych”. Fabuła filmu wydaje się historycznym science-fiction. Najdziwniejsze jest jednak to, że jest prawdziwa.
Kolejny z amerykańskich bohaterów wojennych na dobre zadomowił się w popkulturze za sprawą hollywoodzkiej produkcji. Tym razem mowa o głównym bohaterze głośnego filmu Mela Gibsona zatytułowanego „Przełęcz ocalonych”. Nie jest to pierwszy raz, gdy twórcy kina wojennego przypominają świetną historię sprzed lat, odświeżając przy tej okazji zapomnianą postać weterana walk. Aż dziw bierze, że do niedawna Desmond Doss był człowiekiem niemal anonimowym. A przecież jego dokonania były gotowym scenariuszem na trzymający w napięciu film wojenny, którego fabuła elektryzuje nawet bez koloryzowania.
Desmond Doss to niewątpliwie legenda amerykańskiej armii. Na taki status zapracował nie tylko jako bohater bitwy o Okinawę, ale i buntownik, który nie chciał się podporządkować regulaminowi wojskowemu. Urodził się 7 lutego 1919 roku w Lynchburg. Gdy w kwietniu 1942 roku otrzymał powołanie do wojska, powołał się na specyficzne poglądy religijne. Jako adwentysta dnia siódmego odmówił noszenia broni i strzelania do przeciwnika. Swój wybór argumentował silnym przekonaniem o charakterze religijnym – zabijać nie wolno, nawet w czasach wojny. Zgodnie z ówczesną procedurą uzyskał status tzw. „conscientous objector”, a więc osoby, której sumienie nie pozwala na służbę. Już to rodziło problem natury prawnej, bowiem Doss nie chciał rezygnować z wojska. Dowodził, że zasady moralne, którymi się kieruje nie wykluczają służby jako takiej, lecz udział w walkach z bronią w ręku. Konsekwentnie odmawiał zatem noszenia broni, decydując się zostać sanitariuszem w 77. Dywizji Piechoty. Jego sprzeciw spotkał się z silną reakcją otoczenia – Doss musiał znosić ostracyzm oraz szykany ze strony kolegów z jednostki. Przypięto mu łatkę „tchórza”, wyśmiewano jego przywiązanie do religii. Nie przepadali za nim przełożeni, którzy domagali się usunięcia Dossa z armii, a nawet postawienia go przed sądem wojskowym. Mimo trudności, dzięki dużemu samozaparciu, ukończył szkolenie i ostatecznie trafił na front.
W 1944 roku Doss otrzymał przydział do 307. pułku piechoty w ramach macierzystej 77. dywizji. Uczestniczył w niezwykle trudnych i wyniszczających bataliach o Guam, a następnie na wyspie Leyte. Już wtedy Doss odznaczył się odwagą i męstwem, wielokrotnie ratując swoich kompanów. Nie zważając na ostrzał ze strony przeciwnika, ryzykując własnym życiem, wyciągał ich z najtrudniejszych sytuacji. Jednego z nich wyciągnął spod kul wroga, przebiegając blisko sto metrów po otwartym terenie, a następnie transportując go na improwizowanych noszach. Jeśli ktoś miał obiekcje co do przydatności Dossa do służby, po jego pierwszych akcjach musiał zmienić zdanie. Ten człowiek był bowiem stworzony do wojska.
Po kampaniach na Guam i Leyte dwukrotnie odznaczano go Brązową Gwiazdą. Wreszcie w kwietniu 1945 roku Doss wraz z kolegami trafił na Okinawę, gdzie bronił się potężny japoński garnizon. Wyspa była ostatnim przystankiem armii USA na drodze do wysp macierzystych Japonii. Bitwa przeszła do historii jako jedno z najbardziej zaciętych starć wojny na Pacyfiku. W czasie jej trwania Desmond Doss uratował kilkadziesiąt osób, często w wyjątkowo trudnych warunkach. Tylko 30 kwietnia 1945 roku samodzielnie wyniósł z pola walki aż czterech rannych amerykańskich żołnierzy. Pięć dni później wykazał się niespotykanym hartem ducha. Amerykańscy żołnierze mieli zająć niewielkie wzniesienie nazywane przez nich Hacksaw Ridge. Na szczycie pagórka dostali się jednak pod silny ostrzał japońskiej artylerii. Doss, bodaj jako jedyny, wyszedł ze starcia bez szwanku, co można rozpatrywać w kategoriach cudu, zważywszy na jego zaangażowanie w bitwę. Gdy oddział poszedł w rozsypkę, sanitariusz postanowił ewakuować rannych kolegów. Przenosił kolejnych amerykańskich żołnierzy na skraj zbocza, skąd następnie spuszczał ich na dół do odbierających ich kolegów z batalionu. Także w tym wypadku Doss mocno ryzykował, wynosząc rannych z pola bitwy pod nieustannym ostrzałem Japończyków. Jakim cudem udało się mu uniknąć kul wroga, tego nie wie nikt. Według relacji 5 maja 1945 roku sanitariusz uratował 75 kompanów. Przez 12 godzin nieustannie przemierzał wzniesienie Hacksaw Ridge, a warto pamiętać, że musiał dźwigać rannych, co mocno ograniczało jego możliwości szybkiego i sprawnego przemieszczania. W kolejnych dniach kontynuował swoją misję sanitariusza. W połowie maja został silnie ranny. W jego ciele znalazło się aż 17 odłamków szrapnela. Doss trafił do szpitala, a następnie 21 maja 1945 roku został ewakuowany z Okinawy. Nie powrócił już na front.
12 października 1945 roku Prezydent Harry Truman nagrodził Dossa najwyższym amerykańskim odznaczeniem Medalem Honoru. W uzasadnieniu opisano jego niezwykłe męstwo w obliczu ostrzału oraz poświęcenie w celu ratowania towarzyszy broni. Podkreślano jego niezachwianą postawę moralną i hart ducha. Po wojnie wysiłek sanitariusza upamiętniono tablicą wmurowaną na szczycie urwiska Hacksaw Ridge. Co ciekawe, Doss był jedynym w amerykańskiej historii „conscientous objector”, który otrzymał Medal of Honor. Po wojnie wiódł spokojne życie. Mimo odniesionych ran, których efekty odczuwał do końca życia, doczekał późnej starości. Zmarł 23 marca 2006 roku w Piedmont w stanie Alabama. Został pochowany z wojskowymi honorami na cmentarzu w Chattanooga.
Fotografia tytułowa za: Wikimedia, domena publiczna.