Ksiądz na froncie? II wojna światowa była czasem trudnych wyborów, które musieli podejmować duchowni. Prześladowani przez totalitarne reżimy, zagrożeni eksterminacją wiernie trwali na pozycjach, wspierając społeczeństwo i wojsko w walce o wolność i niepodległość. Wśród nich szczególnie piękne karty historii zapisał ojciec Adam Studziński, kapelan 2. Korpusu Polskiego i uczestnik walk o Monte Cassino.
Początki
Urodził się 2 czerwca 1911 roku w Strzemieniu. W 1928 roku wstąpił do klasztoru dominikanów. Następnie kształcił się w Krakowie i Lwowie, kończąc studia teologiczne. W 1937 roku przyjął święcenia kapłańskie. Do rozpoczęcia II wojny światowej pełnił posługę parafialną i katechetyczną. Wybuch wojny zastał go w drodze z nową misją duszpasterską, postanowił zatem kontynuować posługę w zmienionej formie. Ojciec Studziński przekroczył granicę z Węgrami, obierając szlak charakterystyczny dla dziesiątek tysięcy polskich żołnierzy, którzy chcieli działać na rzecz Polski poza granicami ojczyzny. Przez kilkanaście miesięcy pracował wśród polskich emigrantów, by wreszcie w 1941 roku udać się w trudną i niebezpieczną drogę do Palestyny. Po dotarciu na miejsce otrzymał przydział do Wojska Polskiego. Wkrótce został mianowany kapelanem 4. Pułku Czołgów działającego w składzie 2. Korpusu Polskiego.
Z Armią Andersa
Tułaczka żołnierzy gen. Władysława Andersa idących ze Związku Radzieckiego na Bliski Wschód nie skończyła się w Palestynie. Na początku 1944 roku trafili na front włoski, gdzie alianckie wojska zaległy przed pasem niemieckich umocnień. Doskonale ufortyfikowanej Linii Gustawa strzegł szczyt Monte Cassino, nad którym górował benedyktyński klasztor. W maju 1944 roku Polakom wyznaczono niezwykle trudne zadanie przełamania obrony wroga w rejonie wzniesienia. Do boju ruszył także ojciec Studziński nazywany przez żołnierzy ,,Ojcem Generałem”. Jak przystało na religijnego przywódcę, wiódł rodaków do boju, dając im wsparcie duchowe i psychologiczne. Do legendy przeszła jego bohaterska postawa, gdy z wzniesionym w górę krzyżem kroczył dumnie przed polskimi czołgami, żalirliwie modląc się o sukces operacji. Obserwujący jego zaangażowanie wspominali, że w trakcie walk usuwał rannych sprzed pędzących czołgów, opatrywał rany i pomagał cierpiącym. Polskie natarcie nie załamało się w zmasowanym ogniu niemieckich obrońców. Gdy 18 maja 1944 roku żołnierze 2. Korpusu Polskiego wdarli się na wzgórze, ojciec Studziński pobiegł do zdruzgotanego nalotami i ostrzeliwaniem artyleryjskim klasztoru. Widok zniszczonego opactwa był dla wielu obserwatorów symbolem wojennej pożogi. Polski dominikanin przeżywał tragedię benedyktyńskich braci szczególnie.
Duszpasterstwo
Nie był to koniec wojennego szlaku ojca Adama. Uczestniczył w walkach o Piedimonte, poźniej w bitwie o Bolonię. Objął także funkcję kapelana 2. batalionu komandosów zmotoryzowanych. Był wielokrotnie odznaczany, dowództwo doceniało jego męstwo i zaangażowanie. Otrzymał m.in. Krzyż Walecznych, Złoty Krzyż Zasługi z Mieczami oraz brytyjskie ordery wojskowe. Dla żołnierzy stał się natomiast zaufanym powiernikiem, roztaczając nad nimi duchową opiekę, niezwykle ważną w czasie trudnego szlaku bojowego naznaczonego śmiercią, cierpieniem, niepewnością i bojaźnią o losy ojczyzny.
Po wojnie wrócił do Polski i przez kilkadziesiąt lat pełnił posługę duszpasterską. Aktywnie działał w środowiskach kombatanckich, wspierał repatriantów, pomagał byłym kolegom. Był inwigilowany przez komunistyczne służby, sądzony w pokazowym procesie. Udało się mu jednak przetrwać trudny czas i, jak sam mówił, przydało mu to dodatkowych cennych doświadczeń. Po upadku systemu komunistycznego o Ojcu Adamie i bohaterach spod Monte Cassino mówiono coraz swobodniej. 3 maja 2006 roku został awansowany do stopnia generała brygady. Wydarzenie to spięło klamrą jego wspaniałą służbę. Zmarł dwa lata później i z wojskowymi honorami został pochowany na krakowskim Cmentarzu Rakowickim. Jego ciało złożono w Alei Zasłużonych.
Fotografia: ojciec Adam Studziński OP przed namiotem kapelana w Iranie w 1943 roku (NAC/Archiwum Polskiej Prowincji Dominikanów).