Polscy żołnierze, którzy po przegranej Wojnie Obronnej zdecydowali się dalej walczyć z Niemcami, przybywali do Francji – gdzie formowano Polskie Siły Zbrojne na Zachodzie. Korzystali w tym celu z umiejętnie zapewnionych szlaków tranzytowych. Podczas drogi spotykały ich różne przygody – musieli także stawiać czoła wielu trudnościom. W związku z tym niektórzy z nich przybywali do Francji w stanie, który można śmiało określić jako godny pożałowania – co dodatkowo pogarszały złe warunki kwaterunku ochotników do PSZ. Stefan Gazeł w swoich wspomnieniach „Zabić, aby żyć” barwnie opisał problem wszy, które nie pozwalały jemu i jego kolegom ustać w miejscu, nawet podczas wojskowego apelu:
„Francuskimi wojskowymi ciężarówkami przetransportowano nas z Marsylii do obozu, do którego przy- wożono setki Polaków, codziennie przybywających do Francji. Rozmieszczono nas w koszarach, przepełnionych ponad wszelkie wyobrażenie. Zdarzały się przypadki, że na trzech wydawano jedno łóżko polowe ze słomianym materacem i jeden koc. Karmiono nas kiepsko i nieregularnie. Podejmowano próby utworzenia z nas grup i pododdziałów pod dowództwem starszego oficera. My jednak byliśmy pstrokatą zbieraniną. Byli wśród nas przedstawiciele wszystkich stopni, od pułkowników po szeregowców, a także cywile, którzy nie mieli pojęcia, czym jest szyk i jak należy reagować podczas apelu. Koszary roiły się od wszy. Wszyscy energicznie poruszali rękami, starając się dosięgnąć najbardziej niedostępnych części ciała, aby zgnieść szczególnie bezczelną wesz, która usadowiła się do uczty w najskrytszym miejscu. Z tego powodu zbiórki, apele i odśpiewywanie hymnu narodowego, wymagającego postawy ‘na baczność’, nie cieszyły się popularnością.
W obozie spędziliśmy dwa tygodnie. Następnie kadrę podoficerską rozdzielono do różnych ośrodków szkoleniowych, rozsianych po całej Francji, a oficerowie zostali wysłani do Paryża do koszar Bessieres. To właśnie tam po raz pierwszy od września 1939 roku widziałem ludzi w polskich mundurach wojskowych. Przy wejściu do baraków stali polscy wartownicy, którzy oddawali honory naszej dość podupadłej, ciągle drapiącej się grupie. Starali się odwracać oczy od łachmanów, które mieliśmy na sobie.
Ustawiliśmy się. Wyszedł do nas pułkownik w idealnie leżącym na nim mundurze z orderami i zaczął wygłaszać mowę. Im dłużej przemawiał, tym bardziej się irytował. W końcu nie wytrzymał i przerwawszy w pół słowa, zapytał:
– Panowie, czy moglibyście wyświadczyć mi grzeczność i stać spokojnie, dopóki mówię?
– Nie, panie pułkowniku – rozległ się czyjś głos.
– Co znaczy ‘nie’?
– Wszy żrą nas żywcem, panie pułkowniku.
Na tym zbiórka się zakończyła. Kazano nam przejść dezynsekcję. Naszą grupę zawieziono ciężarówką do szpitala św. Ludwika. Rozebraliśmy się do rosołu i odzież zabrano nam do wyparzania. Zanurzyłem się w wannie, w której woda paskudnie pachniała chemikaliami. Wokoło wypływały ciała zabitych wrogów. Następnie, wziąwszy głęboki wdech, zanurzyłem się z głową i wtedy powierzchnię wody cienką warstwą pokryła kolejna partia wszy. Potem wymyłem się w wannie ze zwykłą wodą i pojawiłem się na świecie bez niepożądanych i złośliwych lokatorów, ucztujących na moim ciele.
– Czyż to nie wspaniałe? – zauważył Staszek, gdy po myciu spotkaliśmy się w szatni.
W drodze powrotnej zauważyłem, iż większość z nas z przyzwyczajenia wciąż się drapie. Teraz, gdy staliśmy się podobni do ludzi, machina wojskowa poszła w ruch. Rozdzielono nas po koszarach w zależności od rodzaju wojsk. Staszek i Michał dostali prycze w koszarach przeznaczonych dla piechoty. Ja współdzieliłem maleńki pokoik z oficerem łączności. Stały tam dwa łóżka z czystą pościelą. Niedaleko naszego pokoju znajdowała się łazienka (z czystymi ręcznikami!) i czytelnia, w której leżały świeże gazety i stał radioodbiornik. Każdy z nas otrzymał niewielką sumę pieniędzy na zakup przedmiotów pierwszej potrzeby”.
Fragment książki: Stefan F. Gazeł, „Zabić, aby żyć”.
Fotografia (ze zbiorów Narodowego Archiwum Cyfrowego) przedstawia przegląd pododdziałów polskiej 1 Dywizji Grenadierów we Francji przez prezydenta RP Władysław Raczkiewicz i gen. Władysława Sikorskiego. 3 maja 1940 roku.
Marek Korczyk