Tytuł – Na tropie Vermeera
Rok wydania – 2022
Autor – Agnieszka Ptak
Wydawnictwo – Znak Horyzont
Liczba stron – 352
Tematyka – historia fałszerstwa niemal doskonałego – wojenne i powojenne perypetie kopii obrazów Vermeera, które na zlecenie SS (rzekomo) namalował żydowski artysta-fałszerz Jacob Wolf.
Ocena – 5,5/10
Berlin, czasy II wojny światowej. Do żydowskiego malarza, który ma wyjątkowy talent do podróbek, zgłasza się SS, zlecając mu namalowanie kopii XVII-wiecznego obrazu Jana Vermeera. Jacob Wolf, nie mając wyjścia, podejmuje się zadania. Robi to doskonale, ale przy okazji tworzy drugą kopię. Ta przez lata pozostaje zaginiona. Tak zaczyna się śledztwo.
Mniej więcej tak wygląda fabuła książki Agnieszki Ptak. Książki, którą wyjątkowo trudno zaklasyfikować. Mniej więcej, bo momentami trudno się w niej połapać. Powiedziałbym, że jest to powieść, tyle że powieść wymykająca się kanonom i wyjątkowo dziwna. Właściwie nie do końca wiadomo, co jest prawdą, a co fantazją autorki. Agnieszka Ptak bawi się bowiem z czytelnikami w ciuciubabkę i właściwie to niewiele chce powiedzieć wprost, tworzy sobie alternatywne zakończenia. Styl jest wybitnie dziwaczny. Rozumiem, że aktualnie konkurencja na rynku książkowym jest ogromna, a autorzy szukają oryginalnych koncepcji, by przyciągnąć czytelników. Ptak wybrała sobie taką formę i, w moim odczuciu, absolutnie z nią nie trafiła.
Nie jest to pierwsza książka poświęcona historii wojennego fałszowania obrazów Vermeera. Frank Wynne spisał swego czasu biografię Hana van Meegerena („To ja byłem Vermeerem”), który kopiował obrazy wielkich mistrzów i robił to fantastycznie. Vermeera miał z kolei ogarniętego najlepiej, według znawców – do perfekcji. Dopiero zaawansowane technologicznie badania potwierdziły, iż van Meegeren handlował falsyfikatami. Po wojnie oskarżono go o kolaborację z nazistami, gdyż… wcisnął Hermannowi Göringowi jedną z fałszywek. By ratować się przed wyrokiem, przyznał się do malowania kopii. Ostatecznie poszedł siedzieć nie za współpracę z III Rzeszą, a za fałszerstwo. Przypominam o tej historii, gdyż miłośnicy sztuki, który zafascynowały wojenne dzieje fałszerstwa, mogą być zainteresowani poszerzaniem wiedzy w temacie. A i książka, choć nie tak abstrakcyjna językowo jak opracowanie Agnieszki Ptak, zebrała niezłe recenzje.
Wróćmy jednak do „Na tropie Vermeera”. O ile warstwie językowej nie można wiele zarzucić, o tyle sam pomysł na książkę, a później jego realizacja, wzbudzają mieszane odczucia. Książka jest po prostu przegadana. Niby nawet pojawiają się jakieś emocje, niby jest sensacja, ale autorka ma tendencję do rozwlekania narracji oraz niby-zabawy konwencją. Próby wejścia w dialog z czytelnikiem może i są ciekawe – pewnie będą też miłośnicy takiej formy ekspresji – ale mnie nie przekonały i wydają mi się wręcz infantylne. Przez takie zagrywki po prostu odechciewa się czytać. Możliwe, że autorka sama się w tym zorientowała, gdyż – niby dla żartu – napisała: „Pora uprzedzić Czytelnika, że akapit dalej czai się esej. Autor umieścił go tutaj, bo jego zdaniem esej ten może zainteresować Czytelnika (jeśli autor ma rację, będzie tym faktem zachwycony!). Dla tych jednak, którzy nie lubią łączyć gatunków, krótka informacja: esej ma niecałe trzy strony, chcących go ominąć zapraszam na stronę 103”. No więc, żart wyborny, pominąłem. Plus jeszcze kilka kolejnych.
Momentami naprawdę trudno się w tej narracji połapać. Mieliśmy mieć sensacyjne wątki, zagadki i śledztwo po latach. Już samo to, że opieramy się na przypuszczeniach i poszlakach, jak to w powieści, sprawia, że historia zaginionej sfałszowanej kopii jest zagmatwana. A skoro tak, jako czytelnik byłbym wdzięczny za większą precyzję, za prowadzenie mnie, intrygowanie, ale bez przesadzonej zabawy w kotka i myszkę. Tymczasem autorka jakby rozmiłowała się w swojej koncepcji, zapominając o czytelnikach. Szkoda, bo gdy już sobie to wszystko w miarę poukładałem, dostrzegłem, że był w tej historii spory potencjał. Moim zdaniem zmarnowany.
Ocena – 5,5/10