3 września 1939 roku bombowce PZL.37 „Łoś” skutecznie zaatakowały oddziały Wehrmachtu ulokowane w Spytkowicach. Tak opisał to „zleceniodawca” ich ataku, dowódca 10. Brygady Kawalerii płk Maczek, we wspomnieniach „Od podwody do czołga”:
„Nie udał się wypad nocny z l na 2 września na Spytkowice, wieś drugą, w której zmasowała się duża ilość oddziałów niemieckich. Gdy montowałem ten wypad, zameldował się u mnie dowódca 12 p.p. płk Strażyc z baonem swym (sąsiad z zachodniej strony) z prośbą, bym go użył do tego, gdyż to ich rejon ćwiczeń przed wojną. Znają każdy kawałek terenu, więc mają większe szanse. Z niewiadomych mi przyczyn wypad się opóźnił i doszedł do skutku już po świtaniu, nie uzyskując zamierzonego efektu, a przemęczając jeden szwadron 24 p.uł, który manifestacją od frontu odciągał uwagę przeciwnika od właściwego kierunku wypadu. Za to udała się interwencja lotnictwa własnego. Kilka ‘Łosi’ zbombardowało zmasowanie wojsk niemieckich w Spytkowicach na moją prośbę – via d-ca armii – Szkoda że tak mała ilość samolotów!”
Atak ten zapamiętał także mjr Franciszek Skibiński, szef sztabu 10 Brygady Kawalerii. Tak wspominał w „Pierwszej Pancernej”: „Nie można się uskarżać na brak wrażeń w tym dniu 3 września. Zaczęło się od przelotu nad naszymi głowami zaraz o pierwszym świcie polskiej wyprawy bombowej w kierunku na Tatry, pewno na skutek naszych meldunków z dnia wczorajszego. Mało ich było tych Łosi, ale ich widok i głuche detonacje wyrzuconych za Skawą bomb bardzo nas podniosły na duchu – nie zapominają o nas, pomagają!”
Warto zauważyć, że zarówno Maczek jak i Skibiński bardzo pozytywnie ocenili uderzenie „Łosi”. Było skuteczne oraz podnosiło na duchu. Obaj jednak zwrócili uwagę na ten sam problem – „Łosi” było zbyt mało aby odegrały decydującą rolę w walce z niemieckim agresorem.
Fotografia: Załogi samolotów PZL.37 „Łoś” z 210. Dywizjonu Bombowego przy maszynach. Źródło: NAC.
Marek Korczyk