Przez 200 lat rodzina Estreicherów zapisała piękne karty historii. Kolejni przedstawiciele rodu zasłużyli się dla Krakowa i najstarszej polskiej uczelni Uniwersytetu Jagiellońskiego, gdzie wykładali prawo, medycynę, filozofię. Stanisław pełnił nawet funkcję rektora, gdy jesienią 1939 roku aresztowali go Niemcy. Zmarł kilka tygodni później w obozie w Sachsenhausen. Jego syn, Karol, nie dał się złamać bezlitosnemu okupantowi. Z narażeniem życia, z wielkim zapałem, przystąpił do ratowania polskiego dziedzictwa kulturalnego, które z zacięciem Niemcy niszczyli lub rozkradali w czasie wojny. Swoim zaangażowaniem bez wątpienia zasłużył na przydomek ,,obrońcy skarbów”.
Jak uratować polskie dziedzictwo?
30 kwietnia 1946 roku na krakowskim dworcu pojawił się liczący 26 wagonów pociąg. Był to swoisty konwój bezcennych skarbów polskiej kultury. Dorobek dziesiątków pokoleń, setki lat rozwoju sztuki, społeczeństwa, cywilizacji znajdowały się w jednym pojeździe, teraz już względnie bezpieczne i przygotowane do powrotu w należne im miejsca. Przyjazd do Polski stanowił pewien symbol i spinał klamrą wysiłek Karola Estreichera. W czasie wojny z uporem pracował nad dokumentowaniem strat, jakie Niemcy zadali polskiej kulturze. Choć sprowadzone przez niego dzieła sztuki stanowiły zaledwie wycinek tego, co najeźdźcy zdążyli wywieźć z Polski w czasie pięciu lat okupacji, był to niewątpliwie spektakularny sukces, którego nie da się porównać z żadnym innym osiągnięciem powojennych poszukiwaczy zaginionych skarbów. Estreicher nie tylko oddał ogromną przysługę państwu i narodowi, ale i wytyczył szlak, którym podążali jego następcy.
Karol Estreicher urodził się w 1906 roku w Krakowie jako syn wybitnego naukowca, prawnika, wówczas już profesora Uniwersytetu Jagiellońskiego, Stanisława. Pochodzenie nie ułatwiało mu sprawy, zawsze musiał się mierzyć z ciężkim brzemieniem oczekiwań otoczenia, które spodziewało się, że pójdzie w ślady wybitnych przodków. Nie wybrał bliskiego ojcu prawa, lecz historię sztuki, w której to dziedzinie szybko stał się ekspertem. W przededniu wybuchu II wojny światowej był ważną postacią wśród krakowskich historyków sztuki. Nic dziwnego, że wraz z grupą naukowców angażował się w przygotowania do wojny mające na cele zabezpieczenie przynajmniej części dóbr kulturalnych znajdujących się w 1939 roku w Krakowie. Szczególną opieką objęto bezcenne dzieła sztuki przechowywane na Zamku Królewskim na Wawelu. Po niemieckim ataku na Polskę historycy przystąpili do demontażu eksponatów. Część z nich udało się spławić Wisłą do Sandomierza, część na ciężarówkach szmuglowano przez granice Węgier i Rumunii do Europy Zachodniej. Tam miały zostać zdeponowane, by bezpiecznie doczekać końca wojny i możliwości powrotu do Polski. Wawelskie arrasy Estreicher zabrał osobiście, udając się w trudną podróż do Francji. Gdy przybył do przedstawicieli polskiej emigracji, przywiózł nie tylko bezcenne dzieła sztuki, ale i prawdziwie hiobowe wieści z okupowanego kraju. Niemcy przystąpili bowiem do rabunku polskich dóbr kulturalnych, starannie wyszukując kolejne dzieła sztuki, których nie udało się wcześniej wywieźć z Polski. W fatalnych warunkach rozkradano wielowiekowy dorobek narodu polskiego – obrazy, rzeźby, eksponaty muzealne, biblioteczne. Nie ostały się nawet posągi i pomniki, które albo demontowano i wywożono w nieznane, albo obalano w celu zniszczenia. Niemiecki naród, który z taką dumą mówił o wyższości germańskiej kultury, sztuki i nauki, udał się na wschód z łupieżczą wyprawą charakterystyczną dla dzikich ludów średniowiecza.
Działalność na Zachodzie
Po przybyciu na zachód licznych polskich historyków sztuki w 1940 roku powołano do życia Biuro Rewindykacji Strat Kulturalnych przy Ministerstwie Prac Kongresowych w Londynie, które służyło jako komórka Rządu RP na Emigracji ds. zrabowanych przez Niemców dzieł sztuki. Wcześniej przeprowadzono pospieszną ewakuację z Francji do Wielkiej Brytanii. Jak wspominał Estreicher, przywiezione dzieła sztuki zapakowano teraz w 74 skrzynie i załadowano pod pokład transportowca ,,Chorzów”, który normalnie służył do przewozu węgla. Pilnujący ładunku Polacy wyciągnęli z niego miecz koronacyjny królów Polski. Szczerbiec strzegł marynarzy w trudnej, niebezpiecznej podróży, którą zakończyło dotarcie do Walii. Stamtąd Polacy przejechali do Londynu, gdzie Estreichera witał ambasador Edward Raczyński, winszując sprawnie przeprowadzonej operacji. Teraz historyków czekała jeszcze trudniejsza misja rewindykacyjna.
Kluczowym efektem prac biura było sporządzeniem kilkusetstronicowego raportu, w którym naukowcy zawarli listę strat wojennych. Jak się później okazało, okupant wykazał się daleko większym ,,zamiłowaniem” do rozkradania polskiego dziedzictwa kulturalnego. Pracom biura przewodniczył Estreicher, który był również głównym autorem zestawienia, monitorując doniesienia o aktach złodziejstwa i wandalizmu najeźdźcy. Wraz z upływem czasu zintensyfikował wysiłki na rzecz odzyskania tego, co Niemcom udało się z Polski wywieźć. Tropił ślady polskich dzieł sztuki, korzystał z informacji przekazywanych przez wielu bezimiennych bohaterów oraz pomocy amerykańskiego wywiadu. W konsekwencji już w 1945 roku ze stref okupacyjnych na terenie pokonanych Niemiec zaczęły spływać kolejne odnalezione zabytki. Wiele z nich w fatalnym stanie, głównie ze względu na bezmyślność okupanta, który demontował je bez zachowania należytej ostrożności i rozeznania niezbędnego do pracy z antykami.
Prawdziwy „złoty pociąg”
Co znajdowało się w pociągu, który przybył w kwietniu 1946 roku do Krakowa? Patrząc na ładunek przez pryzmat dzisiejszych cen – setki milionów dolarów. Estreicherowi udało się sprowadzić uważane już wtedy za bezcenne dzieła wielkich mistrzów, w tym ,,Damę z Gronostajem” Leonardo da Vinciego, którą wywieziono z Muzeum Czartoryskich. W ,,kolekcji Estreichera” znalazł się również ołtarz mariacki autorstwa Wita Stwosza, który polski historyk odnalazł w Norymberdze. Wiele trudów kosztowało go odzyskanie 15-wiecznego zabytku, który stanowi dzisiaj jeden z najcenniejszych elementów kunsztownego wystroju bazyliki mariackiej. Estreicher wrócił do ukochanego Krakowa z – jak mówi jego biograf Marta Grzywacz – wyrzutami sumienia. W końcu to on, śrubka po śrubce, demontował ołtarz Wita Stwosza, który teraz należało złożyć i odnowić. Wtedy chciał go uchronić przed Niemcami, ale nie przewidział, że materiały i tak wpadną w ręce okupanta. Konserwacja zajęła blisko dekadę. Dopiero w latach pięćdziesiątych Estreicher – wtedy już dyrektor Muzeum Uniwersytetu Jagiellońskiego – mógł odetchnąć z ulgą, ołtarz Wita Stwosza wrócił tam, gdzie było jego miejsce. Obrońca skarbów zakończył przynajmniej część misji ratowania polskiego dorobku kulturalnego.
Fotografia tytułowa za: Wikipedia/NAC, domena publiczna.