Historia okrętu podwodnego ORP „Orzeł” jest jedną z najbardziej spektakularnych opowieści drugowojennych, w które zaangażowani byli polscy marynarze. Nieprawdopodobna ucieczka z tallińskiego portu, później wpływ – choć nieco przypadkowy – na kształtowanie przebiegu kampanii norweskiej, wreszcie tragiczne zniknięcie okrętu, które w jakiś sposób dopełniło burzliwej działalność jego załogi. Wrak „Orła” do dzisiaj nie został odnaleziony, choć wciąż trwają poszukiwania, które mogłyby pomóc wyjaśnić jego ostatnią tajemnicę.
Odrodzona marynarka stawia czoła wrogowi
W przeddzień wybuchu II wojny światowej polska marynarka nie prezentowała się imponująco, zwłaszcza w porównaniu do ówczesnych morskich potęg. Wciąż znajdowała się w fazie rozbudowy – nadrobienie stu lat zaległości nie było łatwą sztuką. W starciu z Kriegsmarine miała powstrzymać wroga jak najdłużej, ale na cud w postaci zwycięstwa we wrześniu 1939 roku nie można było liczyć. Odradzająca się flota Rzeczpospolitej miała w swoim składzie pięć okrętów podwodnych: „Ryś”, „Wilk”, „Żbik”, „Orzeł” i „Sęp”. Dwa ostatnie były najnowocześniejsze. Interesujący nas najbardziej „Orzeł” miał 1470 ton wyporności podwodnej i 1100 ton wyporności nawodnej, mógł płynąć z prędkością 19 węzłów, a w zanurzeniu rozwijał prędkość 10 węzłów. Posiadał 14 wyrzutni torped oraz działo 100 mm zamontowane w wieżyczce i przystosowane do walki w wynurzeniu. Pod względem jakości stanowił istotną siłę. Problemem Polskiej Marynarki Wojennej była jednak liczebność okrętów – tych było bowiem zbyt mało, nawet pomimo imponujących programów inwestycyjnych w latach trzydziestych.
Zarówno „Orzeł” jak i „Sęp” powstały na specjalne zamówienie. 29 stycznia 1936 roku podpisana została polsko-holenderska umowa, w wyniku której zwodowano dwa nowoczesne okręty podwodne. Do Gdyni zostały przysłane dopiero w 1939 roku. W czasie Wojny Obronnej wciąż były swego rodzaju nowością w polskiej marynarce wojennej. „Orzeł” pojawił się w Gdyni 10 lutego 1939 roku. W przypadku konfliktu z Niemcami polskie dowództwo liczyło na aktywne wsparcie strony francuskiej i brytyjskiej, w tym marynarki wojennej obydwu sojuszników. Przewidywano, iż w wypadku agresji polska flota stawi umiarkowany opór – niszczyciele miały być ewakuowane, co jednoznacznie wskazywało, iż polskie dowództwo nie zakładało zwycięstwa w walkach morskich.
W momencie wybuchu wojny okręty podwodne „Orzeł” i „Wilk” znajdowały się w porcie w Gdyni. Niemal natychmiast opuściły zagrożony rejon, aby nie paść ofiarą nalotów prowadzonych przez niemieckie lotnictwo. Polskie okręty miały zrealizować plan dowództwa opatrzony kryptonimem „Rurka”, który zakładał minowanie wód przybrzeżnych w okolicach Helu. Rozpoczęcie operacji wyznaczono na wieczór 1 września, ale ostatecznie misji nie zrealizowano. Udało się natomiast obsadzenie poszczególnych sektorów bojowych przez okręty podwodne, co z kolei było założeniem planu „Worek”. „Orzeł” patrolował sektor od Helu po Gdynię. 2 września 1939 roku dowódca dywizjonu okrętów podwodnych wyznaczył „Orłowi” zadanie storpedowania pancernika „Schleswig-Holstein”, jednak śmiały plan nie został zrealizowany, gdyż rozkaz nie dotarł do załogi okrętu podwodnego. W konsekwencji 3 września „Orzeł” zajął pozycję na wschód od Helu, gdzie został zaatakowany przez niemiecki samolot. Jedna z bomb głębinowych uszkodziła okręt. Załoga obrała kurs na Gotlandię. Tam dowódca okrętu chciał dokonać niezbędnych napraw, aby przygotować okręt do dalszej walki. W międzyczasie poważnie zachorował, co stanowiło spore zagrożenie dla reszty załogi. Niepokojące objawy choroby kmdr Henryka Kłoczkowskiego były przyczyną dalszych wydarzeń z udziałem „Orła”. O chorobie poinformowano bowiem dowództwo Polskiej Marynarki Wojennej. To nakazało albo powrót na Hel, gdzie zapewne zmieniono by dowódcę, albo próbę przebijania do neutralnego portu.
„Orzeł” zakończył swój udział w kampanii wrześniowej i obronie polskiego wybrzeża w nietypowych okolicznościach. Przyznać trzeba, iż okręt podwodny nie odegrał większej roli w całości zmagań. Wydawać się może, iż potencjał polskiej marynarki nie pozwalał na szafowanie siłami i ryzykowne akcje. Teoria ta znalazła uznanie wyższych dowódców, którzy zamiast taktyki ofensywnej zdecydowali się przede wszystkim na chronienie jednostek. Niemcy wciąż obawiali się groźnego okrętu, o czym świadczyć może ich późniejsze zachowanie. W tym miejscu warto dodać, iż postawa dowódcy „Orła” wzbudzała uzasadnione zastrzeżenia. Według członków załogi był on defetystą, nastawionym negatywnie do prowadzenia walk z Niemcami, które uważał za pozbawione większego sensu. Czy bał się walczyć? Coś było na rzeczy. Późniejsze wydarzenia jedynie potwierdzają tę kompromitującą Kłoczkowskiego tezę. Niektórzy historycy sugerują, iż jego choroba była wynikiem rozstrojenia nerwowego. Po kilku dniach zwłoki załoga zdecydowała się obrać kurs na Estonię, gdzie spodziewano się pomocy. Kłoczkowski liczył na swoje przedwojenne znajomości wyrobione w czasie wspólnych kursów.
Brawurowa ucieczka z Tallina
14 września polski okręt zbliżył się do Tallina, gdzie załoga uzyskała prawo do zawinięcia do portu. Jeśli komandor Kłoczkowski był rzeczywiście chory na tyfus, co podejrzewano, załoga nie mogła oczekiwać na wybuch epidemii choroby na pokładzie. W Tallinie mógłby zostać wysadzony. Zakładano zresztą, że Estonia zareaguje pozytywnie i udzieli Polakom pomocy. Estończycy z kolei zdawali sobie sprawę z ryzyka związanego z przyjęciem „Orła” – nie zamierzali Polaków przyjmować, lecz internować, by nie podpaść Niemcom.
Do tallińskiego portu „Orzeł” wpłynął w godzinach wieczornych 14 września. Przebieg dalszych zdarzeń przez lata był przedmiotem kontrowersji. Był to efekt prawdopodobnie haniebnego zachowania dowódcy okrętu. Współcześnie (choćby Kacper Śledziński) przyjmuje się, iż to nie załoga wysadziła Kłoczkowskiego, lecz to on samodzielnie opuścił okręt i udał się do Tallina, gdzie badała go komisja lekarska. Ostatecznie Estończycy mieli się zgodzić na jego hospitalizację.
Trudności nastręczał natomiast status „Orła” w tallińskim porcie. Jako uzasadnienie zawinięcia do portu Polacy podali chorobę dowódcy i awarię na pokładzie. Rzeczywiście w trakcie walk zanotowano defekt sprężarki. Władze estońskie ostatecznie zgodziły się na przeprowadzenie niezbędnych napraw. Ich postawa względem Polaków była w najlepszym wypadku neutralna, co tłumaczyć można strachem o wywołanie międzynarodowego skandalu. Co więcej, w Tallinie znajdował się niemiecki okręt, a Estończycy twierdzili, iż „Orzeł” musi odczekać 24 godziny po odpłynięciu Niemców, by móc ponownie wyruszyć na Bałtyk. Tymczasem niemiecka dyplomacja prowadziła już działania, które miały skłonić władze estońskie do zatrzymania „Orła” w porcie. Presja wywierana na rząd estoński pokazała, iż polski okręt wciąż jest postrzegany jako zagrożenie dla niemieckiej Kriegsmarine.
Władze estońskie – czego można się było spodziewać – tej presji uległy i zdecydowały się na bezprawną próbę internowania załogi okrętu. Przed południem 15 września do okrętu podwodnego podpłynęły dwie estońskie jednostki, których zadaniem było rozbrojenie Polaków i ich internowanie. Nie było żadnych przesłanek prawnych do takiego postępowania, Polacy nie mieli jednak pola manewru. Już 16 września Estończycy, popędzani przez niemieckiego posła w Tallinie, rozpoczęli rozbrajanie „Orła”. Jak pisze E. Kosiarz w monografii polskiej marynarki pt.: „Flota Orła Białego”, w pierwszej kolejności pozbawiono okręt 10 torped (według innych opinii mogło to być 14 torped – taką wersję podaje chociażby B. Wołoszański w „Tajna Wojna Stalina”) z 20, jakie w tym czasie były na pokładzie. Dodatkowo rozpoczęto demontaż działa artyleryjskiego, Estończycy skonfiskowali też amunicję. Jakby tego było mało, załodze odebrano wszystkie mapy i urządzenia nawigacyjne. W opinii Estończyków miało to uniemożliwić próbę podjęcia ewentualnej ucieczki przez załogę „Orła” z tallińskiego portu. Pozbawiona odpowiednich przyrządów Polacy teoretycznie nie byliby w stanie wyruszyć na Morze Bałtyckie, gdzie szanse odpowiedniego manewrowania i umknięcia okrętom Kriegsmarine byłyby znikome. Na niewiele zdały się protesty polskiego posła w Tallinie
Załoga „Orła” nie myślała jednak rezygnować z prób ucieczki. Polacy zostali przymuszeni przez Estończyków do pomocy w rozbrajaniu okrętu. To pozwoliło im opóźniać cały proces i planować wyjście z portu. Prowadzono także dywersję w postaci nadpiłowania cum. W nocy z 17 na 18 września Polacy rozpoczęli operację. Akcją dowodził kapitan Jan Grudziński, który czasowo zastępował kmdr Kłoczkowskiego. Polakom sprzyjały warunki pogodowe – było niezwykle ciemno, co ułatwiało zmylenie strażników wydelegowanych do pilnowania okrętu. Żeby uniemożliwić Estończykom oświetlenie pola akcji, Polacy wykonali naruszyli stację transformatorów. Strażnicy nie spodziewali się, iż awaria była aktem sabotażu, jako że przestoje w podawaniu mocy zdarzyły się w przeszłości już kilkukrotnie. Za swoją nieuwagę zapłacili sporą cenę. Wszyscy zostali obezwładnieni przez załogę. Chwilę później Polacy byli już na pokładzie „Orła” i rozpoczęli pospieszne przygotowania do odpłynięcia. Gdy uruchomiono silniki, z pobliskich koszar zaczęli nadbiegać estońscy żołnierze, którzy otworzyli ogień do szykującego się do ucieczki okrętu podwodnego. Strzelać zaczęła także jedna bateria obrony wybrzeża kal. 100 mm. O wiele groźniejsze niż niecelny ogień Estończyków były podwodne skały. Już na początku swojej drogi polski okręt podwodny uderzył w jedną z nich, a ucieczka stanęła pod znakiem zapytania. Na szczęście, sytuację udało się szybko uratować, na co spory wpływ miał kpt. Grudziński, który zdołał zachować zimną krew. „Orzeł” oddalał się od wybrzeża. Grudziński, licząc się z możliwością wyruszenia w morze sił nieprzyjaciela, pozostał niedaleko linii brzegowej, zmylając na wstępie ewentualny pościg. Ten faktycznie podjęto, ale bez większych sukcesów. Dopiero po oddaleniu się od wybrzeży Estonii kpt. Grudziński zaczął przemyśliwać o akcji przeciwko Kriegsmarine. 21 września „Orzeł” podszedł w rejon Gotlandii, gdzie wysadzono dwóch wartowników estońskich porwanych w Tallinie. Dalej załoga „Orła” musiała zdać się na własny instynkt morski.
Sporządzono prowizoryczne mapy. Ich pierwowzorem był „Spis latarń”, którego nie wynieśli z pokładu Estończycy. W pierwszych dniach października Grudziński wiedział już, iż ciężko mu będzie nawiązać kontakt bojowy z wrogiem. Obserwował również niepokojąco niski stan paliwa, co skłoniło go do podjęcia decyzji o próbie przebicia się do Wielkiej Brytanii. W nocy z 8 na 9 października „Orzeł” przystąpił do forsowania Sundu. 9 października okręt został celowo zatrzymany, aby uniknąć spotkania wrogiej floty. Następnie ruszył w cieśniny okalające Danię. W pobliżu przylądka Skagen załoga przeczekała jeszcze dwa dni i 12 października ORP „Orzeł” wyszedł na Morze Północne. Stąd blisko już było do Wielkiej Brytanii. Powiodła się próba nawiązania łączności z sojusznikami. Naprzeciw Polakom wysłany został niszczyciel Royal Navy, który miał eskortować okręt sprzymierzeńca. 14 października polska załoga zawinęła do brytyjskiej bazy Firth of Forth. „Orzeł” dokonał rzeczy niebywałej i nie miał być to koniec jego podwodnych wyczynów. Dzielni marynarze zyskali sobie zasłużoną sławę, a ich okręt wszedł w skład sił sprzymierzonych, które w najbliższym czasie miały niejednokrotnie zetknąć się w boju z wrogimi jednostkami Kriegsmarine.
Z ucieczką „Orła” wiąże się jeszcze jeden „incydent polityczny”. Na wydarzenia „w swoim stylu” zareagowali Sowieci, którzy najpierw oprotestowali działania estońskich władz jako nieadekwatne do zagrożenia, a następnie przeprowadzili szereg prowokacji na Morzu Bałtyckim, najprawdopodobniej inscenizując zatopienie własnych okrętów w celu wykazania, iż Estończycy popełnili błąd i narazili radziecką flotę na zagrożenie. To z kolei miało dowodzić tezy, iż Estonia nie jest w stanie samodzielnie bronić swojego wybrzeża, a w konsekwencji osłabia obronę bałtyckich baz ZSRR. Estończykom narzucono nowe warunki współpracy, które były niczym innym jak usankcjonowaniem bezprawnego utworzenia radzieckiej bazy na terytorium Estonii i pośrednim przygotowaniem do przyszłej agresji przeciwko temu krajowi.
Wielka Brytania i patrole „Orła”
W Wielkiej Brytanii polski okręt podwodny w pierwszej kolejności musiał przejść niezbędne naprawy oraz uzupełnić utracony wcześniej sprzęt. Brytyjczycy udzielali Polakom możliwego wsparcia. W dniach 16-17 listopada 1939 roku w Rosyth pojawił się gen. Władysław Sikorski, Naczelny Wódz i premier Rządu RP na Emigracji, który wizytował w tych dniach polskie jednostki morskie. W tym czasie trwały negocjacje między stronami brytyjską i polską, które zakończyły się porozumieniem w sprawie współdziałania Polskiej Marynarki Wojennej z Royal Navy. W myśl umowy utworzony został specjalny Oddział Polskiej Marynarki Wojennej, który w okresie wojny miał działać w ramach sił brytyjskich. Już 1 grudnia 1939 roku „Orzeł” powrócił do czynnej służby. W pierwszym okresie brytyjskiego etapu podwodnej działalności przypadło mu w udziale eskortowanie kilku wypraw konwojowych. Od 18 stycznia 1940 roku rozpoczął samodzielną służbę patrolową, przede wszystkim na wodach Morza Północnego.
Wraz z upływającym czasem istniało coraz większe zagrożenie atakiem wojsk Rzeszy na Norwegię, która do tej pory zachowywała neutralność. Jako że podbój zachodniej części Półwyspu Skandynawskiego byłby wyjątkowym wzmocnieniem pozycji strategicznej Kriegsmarine na Morzu Północnym, Brytyjczycy zdecydowali się na interwencję. W kwietniu 1940 roku wody przybrzeżne Norwegii patrolowały okręty podwodne, w której to grupie znalazł się również „Orzeł”. 8 kwietnia w godzinach porannych „Orzeł” znajdował się w rejonie Lillesand. O 10.15 załoga została zaalarmowana dostrzeżeniem nierozpoznanego póki co okrętu. Było jasne, iż płynie on w stronę wybrzeża Norwegii, a polska załoga szybko zorientowała się, iż ma do czynienia z zamaskowanym okrętem niemieckim. Później wyjaśniono, iż był to „Rio de Janeiro”, który przewoził niemieckich żołnierzy przygotowanych do desantu podczas operacji przeciwko Norwegom. Polacy wysłali do załogi dostrzeżonego statku jasny sygnał ostrzegawczy, który wzywał kapitana „Rio” do zatrzymania jednostki. Niemcy zignorowali sygnał polskiego okrętu podwodnego i rozpoczęli ucieczkę. Zostali jednak dogonieni przez „Orła”, który po raz kolejny przesłał sygnały ostrzegawcze, grożąc wreszcie odpaleniem torpedy. Dowódca „Rio” nadal ignorował możliwość zaatakowania jego statku, wzywając jednocześnie pomocy lotnictwa. To skłoniło załogę „Orła” do podjęcia słusznej decyzji o odpaleniu torpedy. Pocisk wystrzelono o 12.02 i zanotowano trafienie. O 13.15 odpalono jeszcze jedną torpedę, która zakończyła morski żywot „Rio de Janeiro”. Część rozbitków została podjęta przez kutry rybackie, które zbliżyły się w rejon walk. Dowódca „Orła” natychmiast poinformował swoich brytyjskich przełożonych o zatopieniu niemieckiego statku i jego niecodziennych pasażerach w postaci żołnierzy armii lądowej przygotowanych najprawdopodobniej do operacji desantowej.
Brytyjczycy zareagowali na doniesienia Polaków pasywnie i nie zdecydowali się na większą kontrakcję. Przegapili przez to okazję do przynajmniej częściowego zastopowania niemieckiej ofensywy przeciwko Norwegii. W kolejnych dniach „Orzeł” nadal prowadził działania przeciwko okrętom Kriegsmarine kursującym do Skandynawii. W tym czasie kampania norweska rozgorzała w pełni. 16 kwietnia dowódca zdecydował się na wycofanie okrętu podwodnego z norweskich wód przybrzeżnych i 18 kwietnia powrócił do Rosyth. W dziesięć dni później „Orzeł” ponownie rozpoczął działalność patrolową. 11 maja 1940 roku okręt znowu zawinął do Rosyth, unikając tym razem większych przygód.
23 maja „Orzeł” rozpoczął swój ostatni rejs. W pierwszych dniach czerwca admiralicja brytyjska straciła kontakt z polską załogą. Wreszcie, 11 czerwca Polacy zmuszeni byli wydać smutny komunikat: „Z powodu braku jakichkolwiek wiadomości i niepowrócenia z patrolu w określonym terminie – okręt podwodny Rzeczypospolitej Polskiej ‘Orzeł’ uważać należy za stracony”. Do dziś nie wiadomo, co stało się z „Orłem”. Według najpopularniejszych hipotez został on trafiony bombą zrzuconą przez niemiecki samolot. Brytyjczycy twierdzili, iż okręt mógł wpłynąć na pole minowe. Wszystkie wątpliwości do dziś nie zostały rozwiane, co nie zmienia faktu, iż Polska Marynarka Wojenna odniosła niepowetowaną stratę. Dzielna załoga z kmdr ppor. Janem Grudzińskim (awans pośmiertny) już nigdy nie miała wypłynąć w swój kolejny rejs, aby siać spustoszenie wśród okrętów nieprzyjaciela. Stworzyła jednak kawałek świetnej historii, w której naczelne miejsce zajmuje brawurowa ucieczka z tallińskiego portu.
Warto dodać, iż zaginięcie okrętu nie zakończyło całkowicie związanych z nim kontrowersji. Pamiętajmy, iż w Tallinie wysadzono kmdr Kłoczkowskiego. Chory czy nie, jego działania oceniano wówczas krytycznie, a niektórzy zarzucali mu tchórzostwo i dezercję. W Londynie przeprowadzono dochodzenie w sprawie dowódcy, uznano go winnym niedopełnienia obowiązków i celowego wprowadzenia okrętu do Tallinu, by nie prowadzić dalszych walk. To wystarczyło do skazania go na cztery lata więzienia i degradacji do stopnia marynarza. Ostatecznie kary nigdy nie odbył, gdyż zawieszono ją na czas wojny. Po wyleczeniu pozostał w Tallinie, gdzie w 1940 roku trafił do sowieckiej niewoli. Został zwolniony na mocy układu Sikorski-Majski i z ZSRR przedostał się do Wielkiej Brytanii. By dopełnić obrazu, należy dodać, iż proces był farsą wymiaru sprawiedliwości – istnieją poważne wątpliwości, czy zarzucane Kłoczkowskiemu czyny zostały odpowiednio udokumentowane i czy w ramach postępowania odniesiono się do wszystkich stawianych mu przez załogę zarzutów. Problemem był brak znacznej części żyjących świadków, zeznania załogi miały charakter archiwalny. Po wojnie Kłoczkowski mieszkał w USA, gdzie zmarł w 1962 roku.
Współcześnie podejmowano kilku prób znalezienia wraku „Orła”. Bezskutecznie. Nadzieje są wiązane z Narodowym Programem Poszukiwań Orła – zaangażowani badacze mają spore doświadczenie w lokalizowaniu zaginionych okrętów.
Zdjęcie tytułowe: okręt podwodny ORP „Orzeł” zawija do portu w Gdyni – powitanie w lutym 1939 roku. Zdjęcie za: NAC.